Bawarskie lato 2012

  „Bawarskie lato 2012” 10-23 VIII 2012

Tegoroczne wakacje, wypadły nam wyjątkowo latem, dokładnie w sierpniu i były to nasze  pierwsze tak wakacje z naszym 8-miesięcznym labradorem. Był to już drugi wyjazd Paga w góry, ale do Austrii pojechał jako półroczny szczeniak i nasze wycieczki nie były wtedy za długie, generalnie w górach mu się podobało i liczyliśmy że teraz będzie podobnie. Tym razem mieliśmy zamiar odwiedzić niemiecką Bawarię i pochodzić po Alpach Bawarskich. Wiele czynności miał robić pierwszy raz w życiu, np. spać pod namiotem, płynąć rowerem wodnym, ale po kolei … . 10 sierpnia dotarliśmy do miasteczka Osterreinen nad Jeziorem Forggen (Forggensee) i na 4 noce zatrzymaliśmy się na Campingu  Magdalena. Ogromny camping nad jeziorem, z ładnym widokiem na góry i jezioro,  był zapełniony w sezonie.

 Dzień 1 Neuschwanstein

Pierwszego dnia pojechaliśmy do miejscowości Füssen (20 km), żeby obejrzeć jedną z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Niemiec, – zamek Neuschwanstein. Znany z czołówek bajek Walta Disneya neogotycki zamek, jest odwiedzany przez miliony turystów z całego świata. Co widać było po ilości i tablicach rejestracyjnych samochodów i autokarów, stojących na wielkich  parkingach u jego podnóża. Z tych parkingów można było dojść do drugiego, mniejszego zamku Hohenschwangau. Sam zamek zbudowany jest na wysokiej, stromej skale, otoczony lasem i żeby do niego dojść z parkingu, musieliśmy pokonać asfaltową drogę, zajęło nam to niewiele ponad 30 min. Doszliśmy tylko do dziedzińca, bo do dalszego zwiedzania konieczny był bilet i przewodnik. (Kolejka do kasy to minimum 2 godz., ale można je zarezerwować przez internet http://www.hohenschwangau.de. Śnieżnobiały zamek wybudowany w 2 połowie XIX w. przez króla Ludwika II Bawarskiego, stylizowany na średniowieczną warownię, ze strzelistymi wieżami, zwodzonymi mostami, oczywiście robił na nas wrażenie. Ale bez żalu opuściliśmy oblegany przez turystów zamek, żeby obejrzeć go w całej krasie z innej, wyższej perspektywy. Jednym  z takich miejsc (jeśli nie najlepszym) jest, znajdujący się ok. 30 min za zamkiem,  stalowy most Marienbrücke. Ludzi było mniej, a panorama na zamek niesamowita. Już samo przejście przez most, wiszący  90 m na rzeką, na drugi brzegi wąwozu Pöllat, wymagało trochę odwagi, zwłaszcza gdy ma się lęk wysokości. I Paga musieliśmy odpowiednio zmotywować, żeby najpierw na most wszedł a potem przeszedł na jego drugą stronę. Wystarczyło, że stanęłam z dużym smakołykiem na końcu mostu, a Pag z Krzyskiem ruszył za mną. Na koniec został nagrodzony gromkimi brawami, bo zauważono jego bohaterski sprint, bo chyba nikt w takim tempie nie pokonał tego mostu… . Większość turystów tu zawracała, co oznaczało – w końcu – puste ścieżki, a my trzymając się szlaku, zaczęliśmy wspinać się na pobliski szczyt Tegellberg,   dotarliśmy tylko na 1200 m, (wierzchołek – 1720 m n.p.m.) nie chcieliśmy za bardzo męczyć Paga, a najważniejszy cel osiągnęliśmy, bo uwieczniliśmy „bajkowy zamek” robiąc zdjęcia z  różnej wysokości. Jak na pierwszy aktywny dzień, zrobiliśmy umiarkowany spacer – 10 km.

Dzień 2 Forggensee

Ten dzień był, dniem „odpoczynku”. Pag musiał odpocząć po wczorajszej wycieczce po górach. Dziś był tylko spacer wzdłuż jeziora, w kierunku Füssen. Doszliśmy do sali koncertowej z ładnym ogrodem angielskim i zawracaliśmy z powrotem. Po drodze były przerwy na piknikowanie w ładniejszych miejscach i na zabawę  z Pagiem przy brzegu jeziora, bo na pływanie nie był jeszcze gotowany … . Wyszło w sumie 10 km, rozłożone na prawie cały dzień.

Dzień 3 Schwansee i Alpsee

Znowu przyszedł czas na ambitniejszą wycieczkę. Autem znowu podjechaliśmy do Füssen, samochód zostawiliśmy na jednym z parkingów niedaleko zamków i ruszyliśmy nad jeziora. Tego dnia mijaliśmy niewielu turystów na swojej drodze, więc Pag mógł biegać bez smyczy. Najpierw było mniej „turystyczne” otoczone lasem jezioro Schwansee, na tyle niewielkie, że obeszliśmy je niemal całe, w paru miejscach Pag wszedł do wody, jednak na pływanie w dalszym ciągu nie miał ochoty. Żeby podejść do drugiego jeziora Alpsee, musieliśmy trochę się zmęczyć podchodząc wyżej leśną drogą. Jezioro również obeszliśmy wokół, po drodze „zaliczając”  kilka punktów widokowych na wysokich skarpach, były też przerwy przy ławkach, no i Pag po raz pierwszy napotkał na swojej drodze dziwny, ażurowy mostek. Ale tym razem był na tyle bojaźliwy że, nie mieliśmy innego wyjścia i Krzysiek musiał przenieść go na rękach. Na szczęście nie ważył jeszcze 30 kg … . Po drodze trafiliśmy do wypożyczalni łódek i rowerów wodnych i postanowiliśmy opłynąć jezioro rowerem wodnym. Pag ochoczo przystał na to, po czym wszedł na rower i … zapadł w drzemkę.  Nawet widok dwóch zamków, z perspektywy jeziora nie przebudził go. I tak upłynęła nam godzina. Otoczone zalesionymi górami jezioro, od strony miasta ma „przyklejony” niewielki kawałek plaży z deptakiem i ogródkami kawiarnianymi. Tamtędy,  mijając po drodze neogotycki zamek   Hohenschwangau –  w 10 min doszliśmy do auta.

Dzień 4 Kochelsee

Przyszedł czas na zmianę miejsca i poznanie kolejnego regionu Bawarii. Nie udało nam się znaleźć wolnego miejsca na campingu nad pięknie położonym jeziorem Walchensee. I ostatecznie wylądowaliśmy na niedużym campingu, położonym na południowym brzegu  Jeziora Kochelsee – Kesselberg. Otoczony górami i polami camping z dala od miasta, z kamienistą plażą, przez 4 dni był naszym domem. Były to upalne i słoneczne dni i nasi  niemieccy sąsiedzi okazali się na tyle mili, że pożyczyli nam parasol dla Paga, żeby mógł odpoczywać w cieniu. Po załatwieniu wszystkich formalności i rozbiciu namiotu, zrobiliśmy sobie wycieczkę (12 km) wokół gór położonych najbliżej jeziora. W większości szlak prowadził leśnymi drogami, mniej polnymi, ale najciekawsza widokowo była kilometrowa ścieżka wzdłuż jeziora, wybita w skalnej ścianie. Po drodze były ładne widoki na jezioro.

Dzień 5 Garmisch-Partenkirchen

Poranek zaczął się od ulewy, gdy koło południa w końcu się wypadało, ruszyliśmy do Garmisch-Partenkirchen. Do przejechania mieliśmy ok 40 km.  Zaczęliśmy od samego miasta, samochód zostawiliśmy na parkingu blisko centrum. „Zwiedzanie” miasta upłynęło nam pod znakiem szukania sklepu turystycznego, w celu kupienia kartusza z gazem. To co najbardziej rzucało się w oczy to pastelowe domy w stylu tyrolskim z  kolorowymi motywami najczęściej religijnymi. Po zaopatrzeniu się w butlę i zrobieniu zakupów w Lidlu, wyjechaliśmy z miasta. Nie interesowało nas, „zdobycie” najwyższego szczytu Niemiec – Zugspitze (a jest kilka możliwości). Skierowaliśmy się w okolice słynnej olimpijskiej skoczni Große Olympiaschanze. Spacer wokół całego kompleksu skoczni ( są 4 ), po stadionie olimpijskim u ich podnóża, był rozgrzewką przed wycieczką w góry. Niedaleko skoczni znajduje się inna atrakcja –  700 metrowy wąwóz Partnachklamm. Warto było wydać 4 € i przejść się  dnem tego rzecznego wąwozu, którego ściany sięgają nawet 80 m, dać się zmoczyć przez rwącą rzekę wzdłuż, której idziemy i mijane wodospady. Po przejściu wąwozu kontynuowaliśmy wycieczkę szlakiem po górach, a Pag po raz pierwszy przeszedł na własnych łapach po ażurowym moście! Pętla zajęła nam 10 km.

Dzień 5 Kochel am See

W ten upalny dzień, zrobiliśmy sobie spacer w drugą stronę jeziora – do miasteczka Kochel am See. Płaska trasa, częściowo chodnikiem, częściowo kamienistą plażą wzdłuż jeziora, z Pagiem na smyczy. W niedużym miasteczku z ładnym centrum i piętrowymi domami z pastelowymi motywami, zrobiliśmy zakupy. Droga powrotna na camping prowadziła już górami przez las, po drodze ochłodziliśmy się w leśnym wodospadzie. Całość to ok. 11 km.

Dzień 6 Inzell

Znowu przyszedł czas na zmianę miejsca, tym razem musieliśmy przejechać 120 km na wschód Niemiec, do miasteczka Inzell. Dalej byliśmy w Górnej Bawarii a dokładnie w południowo-wschodnim rogu Niemiec, skąd do Austrii było tylko 20 km. Pięciotysięczne, miasteczko (najchętniej odwiedzane zimą, przez amatorów narciarstwa biegowego), jest otoczone górami, latem przyciąga turystów licznymi szlakami turystycznymi. Tym razem mieliśmy zamieszkać we wcześniej zarezerwowanym mieszkanku.

Dzień 7- 13 Inzell i okolice

Kolejne, upalne dni upłynęły nam na poznawaniu ciekawych miejsc wokół  Inzell. Niepowodzeniem zakończyło się wejście na najbliższy szczyt  Falkenstein.  Wysokość 1181 m n.p.m. – może nie była imponująca, jednak skapitulowaliśmy tuz przed szczytem, gdy grań okazała się zbyt niebezpieczna. Ale ładną panoramę Inzell podziwialiśmy z innego szczytu  z wysokości 1100 m n.p.m. W samym mieście, jak i wokół niego jest sporo ścieżek dla amatorów pieszych wycieczek, rowerów i nordic walking, więc każdego dnia odkrywaliśmy ciekawe miejsca. Czasami były to płaskie doliny z jeziorami (FalkenseeKrottensee) czy schroniskami, innym razem malownicza ścieżka wzdłuż rwącego potoku z wodospadem.

12 sierpnia wracaliśmy do Polski, po udanym, wakacyjnym debiucie z Pagiem.  Pag na „5” zdał egzamin z podróżowania. Okazał się świetnym towarzyszem podróży, który lubi zarówno długie podróże samochodem, jak i spanie pod namiotem (tylko dlaczego na materacu z właścicielami?!) łatwo nawiązuje „międzynarodowe” przyjaźnie, a długie wycieczki (gorzej z wiszącymi mostami) lubi i kondycyjnie świetnie daje radę. Co roku zamierzaliśmy robić sobie dłuższe wakacje, tylko już nie latem, ale wiosną, żeby uniknąć upałów i tłumów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *