Traben-Trarbach w dolinie Mozeli i w krainie wina
25I-1II 2014
W styczniu, gdy w Polsce nastały siarczyste mrozy, na tygodniowy urlop wybraliśmy region w zachodnich Niemczech (blisko granicy z Luksemburgiem), znany z uprawy winorośli i produkcji wina – dolinę Mozeli i miasteczko Traben-Trarbach.
Byliśmy zainteresowani nie tyle winem co zobaczeniem niesamowitego krajobrazu jaki tworzą meandry Mozeli z tarasowo położonymi na stromych zboczach winnicami. Gdy w Szczecinie rano było -15°C, ruszyliśmy w 9-godzinną podróż i po dojechaniu na miejsce, termometr w aucie pokazywał już 5 C° na plusie. W czasie całego pobytu temperatura wahała się w granicach 5-8 C°, w słońcu oczywiście była wyższa. W naszym niedużym mieszkaniu w bloku nad Mozelą, czekała na nas niespodzianka w postaci 8 butelek miejscowego wina. Po prostu tak sobie leżały w stojaku, z zapisaną na etykiecie ceną, więc degustacja była obowiązkowa. Cena była atrakcyjna więc jedna butelka została przez nas opróżniona na miejscu, resztę zabraliśmy do Polski. A odliczoną kwotę, zgodnie ze wskazówkami gospodarza – zostawiliśmy w dniu wyjazdu w pokoju. Pełne zaufanie dla klienta.
Dzień 1 Traben-Trarbach
Następnego dnia ruszyliśmy na poznanie Traben-Trarbach i okolic. Spacerując po mieście wąskimi uliczkami, z licznymi restauracjami i winiarniami, w oczy rzucały się stuletnie budynki pamiętające „złote lata” miasta, kiedy było ono najważniejszym ośrodkiem handlu winem na świecie (zaraz po francuskim Bordeaux). O tej porze roku było tu pusto, inaczej niż latem, kiedy miasto zasypują tłumy turystów i smakoszy wina. Obowiązkowy był spacer ciekawym mostem dzielącym miasto na dwie części (stąd dwuczłonowa nazwa miasta), zbudowanym zaraz po wojnie z pieniędzy mieszkańców (poprzedni został wysadzony w czasie wojny). Z miasta poszliśmy na górujące nad miastem 300-metrowe, płaskie wzgórze Mount Royal. Tutaj Pag w końcu mógł sobie do woli pobiegać, tu były drzewa a nie było ludzi. Poza ruinami francuskiego fortu z XVII w. o tej samej nazwie, znajdowały się tu punkty widokowe na Mozelę i opadające do niej strome stoki winnic.
Do miasta wróciliśmy – robiąc sobie kilkukilometrowy spacer – drogą, wśród jednej z wielu otaczających miasto winnic.
Dzień 2 Bernkastel-Kues
Kolejny dzień, to była wycieczka do sąsiedniego miasteczka nad Mozelą do Bernkastel-Kues. Początek drogi prowadził przez winnice, porastające strome zbocza doliny (nie nad Mozelą) w którą wciśnięte było Trarbach (Traben po drugiej stronie rzeki).
Im bardziej oddalaliśmy się od rzeki tym wyżej wchodziliśmy. Dalej już leśnymi drogami, przez niewysokie wzgórza doszliśmy do Mozeli i kolejnych winnic i jedną z wielu dróg, doszliśmy do miasteczka. Bernkastel-Kues okazało się niedużym miasteczkiem z przepięknym starym miastem i rynkiem, z ciekawymi kamienicami. Nad miastem, na wzgórzu porośniętym winnicami górowały ruiny zamku Landshut z XIII w., tam nas też oczywiście nie mogło zabraknąć. Rozległa panorama na dolinę wynagrodziła nam trudy stromego podejścia. Droga powrotna do Traben wymagała zejścia z powrotem do miasteczka i dalej prowadzeni przez GPS, po zrobieniu 10 km wróciliśmy do naszego miasteczka. Po drodze było dużo błota, w których nasz pies zapominał o zmęczeniu i urządzał sobie kąpiele. On był przeszczęśliwy, my mniej.
Dzień 3 Cochen i zamek Eltz
To godzinna wycieczka samochodem malowniczą drogą do miasteczka Cochen. Jak większość turystów przyjechaliśmy tu zobaczyć zamek Reichsburg.
Wznosząca się na 100-metrowym wzgórzu nad miastem w otoczeniu winnic, twierdza z wieloma wieżami, już z daleka robiła wrażenie. Zamek zniszczony w XVII w. (podobnie jak i miasto) w obecnej neogotyckiej postaci został stworzony „od nowa” w XIX w. przez bogatego francuskiego przemysłowca, który zachował jego oryginalny styl. Ten wielki zamek służył bogaczowi jako letnia rezydencja. Stromą, brukowaną drogą doszliśmy – przechodząc przez dwie mniejsze – do głównej bramy zamku, niestety zamkniętej. Na główny dziedziniec nie weszliśmy, ale i tak byliśmy wewnątrz murów i mogliśmy podziwiać piękny widok na Mozelę i miasto poniżej. Z zamku zeszliśmy do miasteczka z ładnym rynkiem i kamienicami z muru pruskiego, najstarsza – liczyła ponad 300 lat. Zabytkowa fontanna na rynku była niewiele młodsza. Potem był spacer śliczną promenadą wzdłuż Mozeli. Na koniec zostawiliśmy sobie wejście na pobliskie wzgórze z punktem widokowym – na który poprowadzono wyciąg krzesełkowy, nieczynny zimą. Droga na wzgórze prowadziła miejscami dość eksponowaną ścieżką, ale widok był wart wysiłku. Wzrok przykuwał przede wszystkim zamek na niższym, sąsiednim wzniesieniu, a potem miasto w dole i dolina Mozeli.
Kolejny zamek znajdował się 45 min jazdy samochodem. Po zostawieniu auta na leśnym parkingu, jedną z dróg w 20 minut doszliśmy do zamku Eltz.
Ten gotycki zamek robi wrażenie nie tylko majestatycznym wyglądem, ale ciekawym położeniem. Znajduje się w kotlinie rzeki (Elzbach) i równocześnie na wysokim wzgórzu. Zbudowana głównie z kamienia twierdza z wielokondygnacyjnymi skrzydłami, łączy w sobie różne style architektoniczne. Jest to wynik wielu etapów budowy od XII do XVIII w. a dzisiejszy wygląd zamku to efekt gruntownej konserwacji z XIX w. O tej porze roku zamek zamknięty był na cztery spusty, więc zostało nam podziwianie go tylko od zewnątrz. Obeszliśmy go wokół wszystkimi możliwymi ścieżkami, fotografując z każdej strony. Pagowi otoczenie zamku jak i brak turystów bardzo odpowiadało, bo mógł bez smyczy biegać do woli i popluskać się w rzece. Do auta wróciliśmy inną, dłuższą drogą.
Dzień 4 Enkirch
To wycieczka na druga stronę Mozeli do miasteczka Enkirch. Drogą w lesie weszliśmy na zalesiony grzbiet, biegnący równolegle do rzeki. W najwyższym punkcie wzniesienia na prawie 300 m n.p.m. znajdowała się wioska z której, roztaczała się przepiękna panorama na cały Traben i Mount Royal, na zakola Mozeli. Dalej, schodząc coraz niżej w kierunku miasteczka przez winnice jedną z dróg doszliśmy do uroczego Enkirch.
Powrót to droga przez las drugą stroną grzbietu, potem przez uprawne pola, gdzie przy silnym wietrze podziwialiśmy płynącą daleko w dole krętą Mozelą. Schodząc do Trarbach, odwiedziliśmy górujące nad miastem na 200 metrowym wzgórzu ruiny średniowiecznego zamku Grevenburg. Jest to świetny punkt widokowy, z którego roztacza się piękna panorama na Traben-Trarbach na dwóch brzegach rzeki i oczywiście winnice. Zejście do Trarbach prowadziło oczywiście drogą – mocno stromą – przez winnice, które ciągnęły się aż do samych zabudowań.
Dzień 5 Trewir
Dzień który spędziliśmy na zwiedzaniu najstarszego w Niemczech miasta Trewir (założone ok. 16 rok p.n.e.). Dzielące nas 55 km pokonaliśmy w godzinę. Po zostawieniu samochodu na piętrowym parking w galerii handlowej (innego parkingu nie udało nam się znaleźć) w centrum i ruszyliśmy w miasto. Najbliżej mieliśmy do pierwszego z wielu zabytków miasta – wpisanych na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO romańskiej Katedry Św. Piotra (Dom St. Peter) i stojącego tuż obok Kościoła Najświętszej Marii Panny z XIII w. Byliśmy z psem więc zwiedzaliśmy wnętrza pojedynczo. Pierwsza zaczęłam zwiedzanie i żaden bilet wstępu nie był konieczny. Olbrzymie romańskie wnętrze robiło piorunujące wrażenie, zwiedzających było niewielu więc w ciszy mogłam obejrzeć liczne ołtarze, tron biskupi, płyty nagrobne. Z Katedry wąskim przejściem przeszłam do Kościoła NMP, zbudowanym na planie przypominającym 12-płatkową różę.
Tuż obok kościołów, znajduje się średniowieczny Rynek Główny z przepięknie odrestaurowanymi kamienicami – tu było bardziej tłoczno. Najstarsze zabytki czyli pozostałości z czasów rzymskich zostawiliśmy na koniec. Wszystkie są również wpisane na listę UNESCO. Poza Rzymem nie ma chyba innego miejsca, gdzie rzymskie budowle są tak dobrze zachowane, do tego zwiedzanie od zewnątrz nic nie kosztuje! Najważniejszym zabytkiem miasta jest – Porta Nigra -„Czarna brama„, brama miejska z II w n.e. Wciśnięta jest nieszczęśliwie między ruchliwe ulice w centrum miasta, przez co jej urok nieco traci.
Trudne jest zrobienie jej ładnego zdjęcia, bez ludzi i samochodów. Dalsze kroki skierowaliśmy do Bazyliki Konstantyna. Zbudowana w III w. n.e. jako sala tronowa, przez cesarza Konstantyna Wielkiego, który Trewir wybrał na swoją siedzibę (przełom III/IV w n.e.). Obecnie budynek służy jako kościół ewangelicki. Zbudowana na planie prostokąta, ta wielka, prosta bryła jest największą, zachowaną do dziś salą rzymską: długą na 67 m, szeroką na 27 m, i wysoką na 33 m. I do dziś robi wrażenie swym ogromem. Obok stoi dużo młodszy bo z XVII w. elegancki Pałac Elektorski z dużym ogrodem. Dalej był park, gdzie Pag mógł załatwić swoje potrzeby (oczywiście co trzeba sprzątnęliśmy) i pobiegać z innymi psami. Za parkiem przy kolejnej ulicy, znajdowały się Termy Cesarskie z IV w. zbudowane dla Konstantyna. Do dziś zachowała się tylko ich część i trudno mi było uwierzyć, że ten super nowoczesny – jak na tamte czasy – kompleks łaźni, z całym systemem kanalizacji i ogrzewania nigdy nie były używany! Po tym, pozostał nam już powrót do samochodu i do Traben. Zrobiliśmy sporo kilometrów, ale wszędzie doszliśmy na nogach, bez korzystania z komunikacji miejskiej, ani samochodu. Ciekawe, że jedyne pieniądze jakie wydaliśmy tego dnia to była opłata za parking, wszystkie zabytki obejrzeliśmy za darmo!
Dzień 6 Wolf i okolice Mozeli
W ten najbardziej słoneczny dzień, znowu spacerowaliśmy po winnicach, tym razem na północ od Traben. Drogą wzdłuż Mozeli doszliśmy do pierwszego mostu, którym przeprawiliśmy się na drugi brzeg rzeki, do miasteczka Wolf. Dalej za nim, był spacer winnicami na 200-metrowe wzgórze z ruinami średniowiecznego kościoła klasztornego Wolfer.
Był to równocześnie punkt widokowy, na zakole Mozeli i miasto po jej drugiej stronie Kröv. Po wczorajszej „miejskiej” wycieczce Pagowi najwyraźniej brakowało wybiegania na łonie natury, bo biegał bez opamiętania. Dalej był spacer tarasowymi winnicami skąpanymi w słońcu i tak upłynął nam ostatni dzień nad Mozelą. Do Traben wróciliśmy dołem, drogą i ścieżką rowerową wzdłuż rzeki.
Dolina Mozeli to ciekawe miejsce z malowniczymi krajobrazami, romantycznymi miasteczkami oraz zamkami i ruinami. Doskonałe miejsce gdzie, my – właściciele psów możemy napić się dobrego, wytrawnego wina, podczas gdy nasze psy mogą wybiegać się do woli (bez smyczy), po mniej lub bardziej stromych zboczach winnic. Nawet weekendowy wyjazd (ze względu na psa najlepiej poza sezonem) może być ciekawą przygodą.