Włochy – w górach, nad jeziorem, wśród cedrów i nad morzem (10-30V 2014)
Nasz 3-tygodniowy urlop we Włoszech zaczęliśmy od Południowego Tyrolu. Potem miało być jezioro Garda, Toskania i Liguria z Cinque Terre. Tyrol Południowy to prowincja w północnych Włoszech, położona w południowej części Alp. Ciekawe miejsce nie tylko ze względu na piękne Dolomity. Jest to włoski region z językiem niemieckim jako urzędowym oraz niemieckim nazewnictwem. Należy do Włoch od 1919 r., kiedy to po zakończeniu I Wojny Światowej i rozpadzie Austrio-Węgier został oddzielony od Tyrolu.
Dzień 1-6 San Sigismondo TYROL POŁUDNIOWY
Po całodniowej podróży przez Niemcy i Austrię, dojechaliśmy do miasteczka San Sigismondo koło Kiens w Dolinie Puster. Przez tydzień miał to być nasz dom. 6 dni upłynęło nam na całodniowych wycieczkach w pobliskie góry, prowadzeni przez – jakżeby inaczej- turystyczną nawigację. Jednym z ciekawszych miejsc, które odwiedziliśmy był płaskowyż położony ponad 1900 m n.p.m. nad San Sigismondo. 3 godziny wejścia do przyjemnych nie należało, tym bardziej że od wysokości 1700 m. pojawił się mokry śnieg, którego przybywało wraz z wysokością. Gdy nam ubywało sił, Pagowi ich przybywało. Tak zwykle się dzieje, kiedy widzi śnieg w którym może się nie tylko wytarzać (czyt. ochłodzić) ale i najeść (czyt. ugasić pragnienie). Doszliśmy nieco powyżej schroniska Rifugio Starkenfeld i zawracaliśmy. Dla pięknej panoramy gór w zimowej scenerii, warto było zmoczyć sobie buty. Jeden z dni przeznaczyliśmy na zwiedzenie zamku Bruneck w mieście Bruneck. Mieści się tu jeden z sześciu oddziałów Messner Mountain Museum – założonych przez znanego himalaistę Reinholda Messnera. Z jego inicjatywy oraz władz miasta zamek został odrestaurowany i w 2011 r. udostępniony dla turystów. Po kupieniu biletu (6 €) przez ponad godzinę oglądałam ciekawe eksponaty dotyczące codziennego życia ludzi gór prawie z wszystkich kontynentów i to we wnętrzach średniowiecznego zamku! Szkoda tylko że sama, bo Krzysiek musiał zostać z Pagiem na zewnątrz i zadowolić się oglądaniem zamku z perspektywy wielu ścieżek wokół.
Dzień 7 Riva del Garda JEZIORO GARDA
Wyjeżdżamy z Tyrolu Południowego, żeby udać się nad największe włoskie jezioro – Garda. Na jego południowo-zachodnim brzegu mieliśmy zarezerwowane mieszkanko. Malownicza droga nad jezioro prowadziła przez wąskie wąwozy, liczne tunele, otwarte przestrzenie z wysokimi górami w tle. Po drodze zatrzymaliśmy się w mieście na północnym jego brzegu – Riva del Garda. Najpierw zrobiliśmy sobie spacer po starym mieście, głównym deptaku i placu otwartym na jezioro z charakterystyczną wieżą. Palmy i cedry na tle zaśnieżonego dwutysięcznika górującego nad miastem zostały uwiecznione na zdjęciu. Atmosfera górskiego krajobrazu połączonego ze śródziemnomorskim klimatem – nam się spodobała. Jednak nas najbardziej interesowała, przepiękna trasa pieszo-rowerowa Via di Ponale. Droga rozpoczyna się na zachodnim końcu Riva del Garda, przed wjazdem do tunelu w stronę Liomne Sul Garda (przy ulicy Circonvallazione na płatnym parkingu zostawiliśmy auto 2h-5€). Przeszliśmy tylko pierwsze 3 kilometry trasy wykutej w skale, momentami na krawędzi półki skalnej kilkadziesiąt metrów nad taflą jeziora. Trasa jak i widoki były spektakularne! Długie i wąskie jezioro otoczone wysokimi górami przypominało trochę norweski fiord. Pagowi droga mniej się podobała, bo żar lał się z nieba a jedyny cień na trasie dawały tunele wykute w skale. Czekała nas jeszcze dalsza podróż, dlatego musieliśmy zawrócić z tej widokowej drogi i wrócić do auta. W dwie godziny, malowniczą drogą wzdłuż Gardy, pokonaliśmy 60 km i dojechaliśmy do miasteczka Moniga Del Garda. Im bliżej południa tym góry robiły się coraz niższe, a południowy brzeg Gardy był już płaski. Po znalezieniu naszego domku, w ogromnym ośrodku wypoczynkowym, zrobiliśmy krótki rekonesans po tym, nie za ciekawym turystycznym miasteczku. Potem był spacer ładną promenadą wzdłuż kamienistej plaży, wzdłuż jeziora. Pag co prawda musiał spacerować na smyczy ze względu na spacerujących, ale za to do woli mógł korzystać z kąpieli w krystalicznie czystej wodzie.
Dzień 8 Monte Pizzocolo 1582 m n.p.m.
Następnego dnia czekał nas aktywny „górski” dzień, postanowiliśmy popatrzeć na Jezioro Garda z góry i w tym celu postanowiliśmy wejść na najwyższy w pobliżu szczyt – Monte Pizzocolo 1582 m n.p.m. Samochodem w niecałą godzinę dojechaliśmy do miasteczka nad jeziorem – Gardone Riviera, samochód zostawiliśmy na bezpłatnym parkingu na wąskiej uliczce w wyższej części miasta i ruszyliśmy w góry. Prowadzeni przez niezawodną nawigację turystyczną, drogami i ścieżkami idąc przez łąki i wioski stopniowo zdobywaliśmy wysokość, żeby pod koniec ok. 1200 m n.p.m. wyjść z lasu na odsłonięty grzbiet. Biegający do tej pory luzem Pag, został wpięty na smycz bo na szlaku pojawiło się sporo turystów. Dość silny wiatr nie przeszkadzał w podziwianiu widoków. Po zrobieniu przerwy przy zamkniętym schronisku, wspięliśmy się na szczyt. Widoki na ogromne, osnute mgłą (niestety) jezioro w dole, na zaśnieżone wierzchołki po jego drugiej stronie oraz pobliskie góry robiły wrażenie. Ta część wycieczki należała do dość łatwych. Za nami była połowa trasy, czekało nas zejście na dół czyli jakieś 11 km do samochodu. Żeby nie wracać szlakiem którym przyszliśmy (generalnie staramy się tego unikać), zaczęliśmy schodzić na dół innym – jedynym oznaczonym szlakiem który prowadził na południe – w kierunku Gardone Riviera. O ile pierwsze metry po dość stromych kamieniach jakoś sprawnie poszły, to potem było już znacznie gorzej. Po niemalże pionowych płytach skalnych, do których przyklejeni brzuchami, szukając niżej oparcia dla nóg, powoli schodziliśmy w kierunku lasu. Do tego jeszcze 30-kilogramowy pies, którego na rękach transportowaliśmy w dół. Pies wykazał się silnym sercem (inny na jego miejscu pewnie padłby na zawał widząc co go czeka), gdy jego właściciele wykazali się skrajną głupotą, decydując się na ten szlak. Po 1,5 godz. zeszliśmy do lasu i już normalną drogą poszliśmy w dół, ostatnie kilometry do auta, idąc ulicą. Na długo zapamiętaliśmy ten dzień, obiecując Pagowi, że nigdy już nie zafundujemy mu takiej traumy.
Dzień 9 Zamek w Sirmione
Po przejściach z poprzedniego dnia cała nasza trójka, zasłużyła na „dzień emeryta”. „Żadnych gór, tylko przyjemne zwiedzanie a potem byczenie na słońcu” takie hasło przyświecało nam tego dnia. Miejsce do zwiedzania znajdowało się 30 minut jazdy samochodem był to zamek – Scaliger Castle w Sirmione. Zbudowany na wąskim cyplu wcinającym się w Jezioro Gardę od południa, jest jednym z ładniejszych miejsc na jeziorem. Po dojechaniu do Sirmione, samochód został na płatnym parkingu ( 2h – 4,40 €), skąd w kilka minut doszliśmy do zamku. Przez most bo zamek odcięty jest od półwyspu fosą, weszliśmy w mury tego XIII wiecznego zamku. Zwiedzanie ograniczyliśmy do obejścia starych murów i licznych wież. Świetnie zachowany zamek przyciąga setki turystów, więc przeciskanie przez wąskie uliczki niekoniecznie podobało się Pagowi. Na szczęście wystarczyło odejść kilkanaście metrów w bok, żeby znaleźć się na ustronnej plaży na której korzystał z dobrodziejstw czystej wody. Jednak najładniejsze widoki na Jezioro Garda i otaczające je góry były na końcu półwyspu gdzie znajdowały się pozostałości rzymskich budowli. Po drodze do Moniga Del Garda były zakupy w jednym z licznych supermarketów i zasłużony relaks do końca dnia.
Dzień 10 Florencja TOSKANIA
Dzień w którym wyruszyliśmy do Toskanii. Po drodze, po 4 godzinach (260 km) podróży odwiedziliśmy jej stolicę – Florencję. Poruszanie się po mieście w celu znalezienia parkingu, do łatwych nie należało, z jednej strony – jednokierunkowe i wąskie ulice, z drugiej – kierowcy nie włączający drogowskazów na rondach. Po zostawieniu auta na płatnym parkingu w 15 minut doszliśmy do zabytkowego centrum. A im bliżej centrum, tym bardziej narastał tłum turystów -chyba ze wszystkich stron świata. Miasto będące kolebką renesansu i stolicą sztuki, zachwyca na każdym kroku. Eleganckie place, pałace, loggie (część budynków otwarta na zewnątrz z arkadami zamiast ścian), muzea, kościoły, galerie sztuki, pomniki i rzeźby przywracają o zawrót głowy. Najpierw trafiliśmy przed renesansowy, wielki Pałac Pittich – z pustym jeszcze placem (Piazza del Pitti). Potem zatrzymaliśmy się na chwilę na najstarszym moście we Florencji (XIV w.) „Moście Złotników” (Ponte Vecchio). Ciekawe, że nad dachami licznych warsztatów i sklepików z biżuterią znajduje się – zbudowany w XV w. – zadaszony korytarz. (Łączący Pałac Pittich i Pałac Vecchio). Przez most doszliśmy do Pałacu Vecchio. Nie tyle pałac z wieżą z tarasem, co ogromny, zatłoczony Plac Della Signoria zrobił na nas wrażenie. Kiedyś to miejsce stanowiło centrum życia politycznego Florencji, dziś jest czymś w rodzaju wielkiej galerii „pod gołym niebem” z rzeźbami Michała Anioła czy Donatella. Nie sposób było tu, nie zatrzymać się na dłużej. Tutaj nasz Pag, miał „swoje pięć minut” kiedy mógł poczuć się równie sławny jak stojący obok posąg Dawida czy Herkulesa. Turyści z Azji zatrzymywali się – po to żeby zrobić mu zdjęcie, ci z Europy – żeby go trochę wytarmosić za uszy i zagadać z nami, że podobnego zostawili w domu. Na szczęście musieliśmy iść dalej, więc woda sodowa nie uderzyła naszemu psu do głowy. Jedną z uliczek doszliśmy do wspaniałej gotyckiej Katedry Santa Maria del Fiore. Wybudowana pod koniec XIII w. katedra, uchodząca za średniowieczny symbol potęgi Florencji, do dziś zachwyca swoją monumentalnością i wspaniałą architekturą. Obejście kolosu zbudowanego z zielonego, białego i różowego marmuru z olbrzymią (90 m), czerwoną kopułą oraz stojąca obok dzwonnicą – Campanile, zajęło nam trochę czasu. Jednak na mnie, największe wrażenie zrobiły słynne Drzwi Raju, znajdujące się w najstarszej budowli w mieście – Babtysterium Św. Jana (XI w.). Wykonane są z brązu i pozłacane, a znajdujące się na nich płaskorzeźby przedstawiają sceny ze Starego Testamentu. Po czym nastąpił powrót do auta. Spędziliśmy tu tylko 3 godziny ale wystarczyło, żeby poczuć wyjątkową atmosferę tego miasta. Niekoniecznie jednak do zwiedzania z psem, za dużo tu turystów, za mało zieleni i za wysoka temperatura (już w maju).
64 km na południe od Florencji w miasteczku – Cavallano, czekała na nas kolejna kwatera.
Dzień 11 San Gimignano
Mieszkanie nasze znajdowało się w piętrowym kamiennym domu z ładnym widokiem na pobliskie wzgórza. W cenie noclegu (w Toskanii to standard, żaden luksus jak na początku nam się wydawało:)) mieliśmy nieduży basen z leżakami. Dziś mieliśmy odwiedzić niezwykłe miasteczko z wieżami czyli San Gimignano (wpisane na listę UNESCO). Najpierw autem dojechaliśmy do pobliskiego miasteczka Campiglia, gdzie zostawiliśmy samochód i dalej już na nogach wyruszyliśmy na 25-kilometrową wycieczkę (łącznie w 2 strony). Droga do niego okazała się bardzo malownicza: były i wzgórza z polami i łąkami, poprzeplatane plantacjami z drzewkami oliwnymi lub winoroślą, wijące się niczym wstążka – cyprysowe alejki prowadzące do pojedynczych domostw, zbudowanych na łagodnych wzniesieniach. Samo średniowieczne San Gimignano ze swoimi 14 kamiennymi wieżami też robiło wrażenie. Po przekroczeniu bramy w starych murów – jak za sprawą czarodziejskiej różdżki – znaleźliśmy się mieście żywcem przeniesionym ze średniowiecza. Gąszcz wąskich uliczek, surowe kamienice, plac Della Cisterna ze starą studnią, zabytkowe pałace i kościoły, do tego te strzeliste, o różnej wysokości wieże. I pomyśleć, że kiedyś wież było aż 70! W drodze powrotnej upał i zmęczenie dawały się Pagowi mocno we znaki, często stawał i najzwyczajniej w świecie nie chciał iść dalej. Na takim wymuszonym postoju, przechodząca para Włochów przekonana, że Pag potrzebuje wody, zaproponowała żebyśmy u nich w domu uzupełnili jej zapasy. Wody mieliśmy pod dostatkiem, tylko Pag musiał robić więcej, dłuższych postojów. Był taki krytyczny moment kiedy, niczym uparty osiołek, położył się w cieniu drzew i za żadne skarby świata (czyt. smakołyki), nie chciał się ruszyć. Po dłuższej przerwie gdy Krzysiek miał już iść sam po samochód, żeby z nim wrócić po nas. Na widok oddalającego pana Pag nagle odzyskał siły! Do dziś nie wiemy, czy psi honor nie pozwalał mu wracać samochodem czy zwyczajnie nie chciał zostawić swojego pana …
Dzień 12
Zasłużony odpoczynek. Byczenie nad basenem z książką na leżaku i z Pagiem pod leżakiem (robiłam za cień) oraz zakupy – ale to już samochodem.
Dzień 13 Siena
Samochodem (50 km) pojechaliśmy do odwiecznej konkurentki Florencji – Sieny. To wpisane na listę UNESCO miasto, jest przepięknie położone w sercu toskańskiego pagórkowatego krajobrazu, a samo usytuowane jest na kilku wzgórzach. Auto zostawiliśmy na płatnym parkingu (za 3 godz. 4 €). Przez jedną z bram w starych murach, stromymi uliczkami i długimi schodami doszliśmy do starego miasta. Dość szybko znaleźliśmy się na słynnym, w kształcie muszli, placu – Piazza Del Campo. Tu najlepiej było widać charakterystyczny kolor ciemno – rudej cegły (ochry) z której zbudowano średniowieczne miasto. Otoczony kamienicami, z ceglaną posadzką opadającą w dół w stronę Palacco Pubblico, olbrzymi plac zrobił na nas duże wrażenie. Żeby bardziej poczuć atmosferę zatłoczonego placu, zrobiliśmy sobie przerwę na kawę, a siedząc przy kawiarnianym stoliku mieliśmy idealny widok na plac w pełnej krasie (co rekompensowało dość wysoką cenę kawy). Pag spod stolika podziwiał plac, a nie był jedynym czworonogiem. Dalej, stromymi uliczkami doszliśmy do imponującej, średniowiecznej katedry Santa Maria. Kościół z 88-metrową dzwonnicą, w charakterystyczne marmurowe biało-czarne pasy stoi w najwyższym punkcie starego miasta i widoczny jest z daleka. Zdążyliśmy obejrzeć tylko bogato zdobioną fasadę z XIII w. bo zaczęła się ulewa i kolejne 20 min. spędziliśmy na zadaszonych schodach między kamienicami. Po ulewie był spacer zakamarkami starego, mniej turystycznego miasta, były ciasne uliczki z porozwieszanym praniem na sznurkach, emeryci na ławkach, skutery ciasno zaparkowane i żadnych turystów. W drodze powrotnej do Cavallano, zupełnie przypadkowo natknęliśmy się na średniowieczne warowne miasteczko – Monteriggioni. Twierdza przypominająca koronę na wzgórzu, jest widoczna z głównej drogi łączącej Florencję ze Sieną (15 km od Sieny). Wydawała się nam na tyle ciekawa, że zjechaliśmy z głównej drogi i w parę minut dojechaliśmy do wielkiego parkingu pod wzgórzem (1h- 1,5 €). Już z dołu świetnie zachowany, pierścień murów z XIII w. z 14-ma wieżami robi wrażenie. Za murami znajdował się: wielki plac z małym kościółkiem i studnią oraz urocze, niskie domki. Kameralne miejsce, gdzie w ciszy i spokoju można było poobcować ze średniowieczną historią. Wyjątkowość tego miejsca (jak i Toskanii) również zauważył Bernardo Bertolucci kręcąc tu film “Ukryte Pragnienia”, a producenci markowych samochodów kręcą tu swoje reklamy.
Dzień 14 Casole d′Elsa
Następny dzień upłynął nam na 16-kilometrowej pieszej pętli po malowniczej okolicy, zakończonej zwiedzeniem pobliskiego miasteczka Casole d′Elsa. Gruntowa droga zazwyczaj prowadziła po niewysokich wzgórzach, przez pola, łąki, winnice, obok niedużych gospodarstw. Ostatni etap wycieczki był bardziej wymagający, bo musieliśmy wspiąć się prawie na 400-metrowe wzniesienie na którym zbudowano miasteczko. Górowało ono nad okolicą i widoczne było już z daleka. Warto tu było przyjść chociażby dla rozległej panoramy na ładną okolicę. Samo miasteczko otoczone starymi murami z wieżami, ze starówką, sprawiało wrażenie nieco sennego, gdzie czas jakby się zatrzymał. Takie toskańskie prowincjonalne klimaty i na dodatek bez turystów bardzo lubimy.
Dzień 15 Piza
Przyszedł czas na poznanie kolejnej części Włoch, fragment wschodniego wybrzeża nad Morzem Liguryjskim. W drodze do Levento (190 km) gdzie mieliśmy się zatrzymać na kilka dni, obowiązkowy postój zrobiliśmy w Pizie. Zwiedzanie ograniczyliśmy tylko do placu ze słynną wieżą. Samochód zostawiliśmy na jednej z ulic niedaleko placu, gdzie kupując jakieś drobiazgi od nieco nachalnego, czarnoskórego pana (a dużo ich się kręciło oferując do sprzedaży różne przedmioty), zapewniliśmy naszemu samochodowi „bezpieczeństwo” pod naszą nieobecność. Zanim trafiliśmy za mury za którymi znajdował się plac, na jednym ze straganów kupiliśmy „krzywy” kubek z rysunkiem wieży. Po przekroczeniu zabytkowej bramy stanęliśmy na wielkim, otoczonym murem – placu Campo dei Miracoli. Zaskoczona byłam, że na placu znajduje się nie tylko Krzywa Wieża, ale trzy inne, zbudowane też z białego marmuru, średniowieczne budowle. Oczywiście i my musieliśmy obejść z każdej strony, a potem sfotografować wszystkie zabytki. Zaczęło się od okrągłego Baptysterium z oryginalną kopułą i pięknymi, rzeźbionymi drzwiami. Potem przyszła kolej na przepiękną katedrę Santa Maria Assunta. Długa na 100 m, 5-nawowa elegancka budowla budowana była 100 lat, na mnie zrobiła większe wrażenia niż wieża. Na końcu prostokątnego placu stoi jeden z symboli Italii – Krzywa Wieża, która naprawdę jest dzwonnicą. Wysoka na 58 m, podzielona na 6 kondygnacji zdobionych kolumnami i arkadami jest bez wątpienia krzywa, sprawdziliśmy! Już w trakcie budowy w 1350 r. zauważono jej „defekt”. Jeden z dłuższych boków placu Campo dei Miracoli, tworzy budynek, przypominający trochę mur – długi krużganek, otaczający XIII-wieczny cmentarz Camposanto. Jest to czwarta budowla na placu. Cały kompleks budynków, został obejrzany przez nas od zewnątrz, co nam w zupełności wystarczyło. Dla schronienia się przed słońcem robiliśmy sobie przerwy w zacienionej części trawnika, otaczającego budynki. A leżąc na trawie i zajadając się lodami mogliśmy do woli napatrzeć się na przepiękne budowle. Pag po ugaszeniu pragnienia, „przełamywał lody” „robiąc” za maskotkę i umilając czas turystom siedzącym obok.
Tego dnia dojechaliśmy nad Morze Liguryjskie do miasteczka Levanto, które miało się stać naszą bazą wypadową do nadmorskiego Parku Narodowego – Cinque Terre. Zatrzymaliśmy się na campingu „5 Terre”. Dość przeciętny camping, położony z dala od morza i miasta (28€ – auto/2os./namiot, pies gratis), dość wygodny dla psa bo miał sporo zacienionych miejsc a obok był las.
Dzień 16 Monterosso al Mare CINQUE TERRE
Wpisany na listę UNESCO Park Narodowy Cinque Terre, to malownicze 15 kilometrów, stromego wybrzeża z 5-ma przepięknymi miasteczkami, przyklejonymi do skalistego stoku: Monterosso al Mare, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore. Przez swoje odosobnione położenie, miasteczka są wciąż dość trudno dostępne dla ludzi. Najbardziej popularnym środkiem transportu jest tu pociąg (dużo tuneli wybitych w skale), a potem statek. Dla turystów przygotowano sporo szlaków do pieszych wędrówek, w większości dość łatwych. Pierwszym miasteczkiem które postanowiliśmy odwiedzić było sąsiednie, oddalone o 7 km od Levanto – Monterosso di Mare. Droga (trasa 1e) najpierw prowadziła deptakiem wzdłuż morza, potem była dość długa wspinaczka pod górę schodami, a potem ulicą. I tak doszliśmy na wysokość 200 m n.p.m., idąc ścieżką wiodącą wzdłuż stromego wybrzeża, mogliśmy podziwiać długi pas wybrzeża za Levanto. Po dojściu na cypel Mesco, mieliśmy widok już na drugą część wybrzeża. Z punktu widokowego wznoszącego się 300 m n.p.m. rozciągała się najładniejsza panorama na wybrzeże z 5-ma miasteczkami Cinque Terre. Dalej już było dość strome zejście w dół (trasa 10), najpierw drogą, a potem asfaltową ulicą. Mijając po drodze jedną z 3 zabytkowych dobrze zachowanych wież i potężny, betonowy pomnik Neptuna, siedzącego na skale, znaleźliśmy się w Monterosso al Mare. W jej turystycznej części, z nowoczesnymi hotelami i restauracjami, zbudowanymi wzdłuż długiej, piaszczystej plaży. Pag dla ochłody zaliczył udaną kąpiel w lazurowym morzu – niestety na długiej smyczy (konieczna przez obecność ludzi na plaży). Tuż za promenadą znajdowała się stacja kolejowa, chyba jedyna na świecie którą dzieli tylko kilkadziesiąt metrów od plaży! Po minięciu charakterystycznej wieży Aurory, znaleźliśmy się w drugiej, starej części miasta, wciśniętej między dwa wzgórza. Tu plaża była dużo węższa, na szerokość wiaduktu kolejowego pod którym przeszliśmy i znaleźliśmy się w zabytkowym centrum. Po spacerze wąskimi uliczkami, uroczych placach z kawiarnianymi stolikami, pnącymi się pod górę długimi schodami, czas było wracać do Levanto. Do cypla Mesco doszliśmy tą samą drogą którą przyszliśmy, a dalej już w miarę równą ścieżką, przez długi grzbiet zalesionego wzgórza doszliśmy do przełęczy (ponad 300 m n.p.m.). Po raz ostatni (przynajmniej tego dnia) z góry mogliśmy nacieszyć oczy widokiem na dwie strony wybrzeża z Levanto i Monterosso w roli głównej. Dalej już ścieżka schodziła w dół, lasem, a im bliżej campingu tym było bardziej stromo.(trasa 1d/14 – 4 km.)
Dzień 17 Levanto
Ten dzień był mniej aktywny. Musieliśmy dać odpocząć naszym nogom i łapom Paga, tym bardziej, że wiatr i deszczowe chmury nie zachęcały do dłuższych wycieczek. Był spacer po Levanto i ładnej promenadzie wzdłuż morza, a przede wszystkim zabawa z psem na plaży. Na dość odludnej żwirowo-piaszczystej plaży, puszczony luzem Pag, mógł dokazywać do woli. Było kopanie dołów, bieganie, tarzanie się w piachu no i rzucanie kija do morza, jednak przed dużymi falami skapitulował i nie zapuszczał się daleko w morze. (Trafiła nam się taka trochę „czarna owca” wśród labradorów – bo zdarza się, że Pag i bez dużych fal w wodzie zamacza tylko łapy…).
Dzień 18 Corniglia-Manarola