Czego tylko dusza zapragnie – Chorwacja 28.IV-16V 2013
Wakacje 2013, postanowiliśmy spędzić w pięknej Chorwacji. Wróciliśmy tu po 2 latach, oczarowani już wtedy krajem, tym razem na dłużej, a jednym z celów było odwiedzenie wyspy Pag. Pierwszy tydzień mieliśmy spędzić na północy kraju – na półwyspie Istria, żeby potem przemieścić się bardziej na południe do Dalmacji Środkowej, a dokładnie na Riwierę Makarską. Ostatnie dni zamierzaliśmy spędzić w Dalmacji Północnej niedaleko Zadaru. Przez Niemcy, Austrię i Słowenię dojechaliśmy do Lovranu. To miasteczko na wschodzie półwyspu, stało się naszą bazą wypadową. Ciekawie położone nad morzem i równocześnie na zboczu dużego pasma górskiego – Učka. Mając przed sobą przepiękną panoramę na morze z ogrodu, który otaczał dom w którym mieszkaliśmy, poranne picie kawy było prawdziwą ucztą dla oka i duszy.
Dzień 1 Lovrańska Draga ISTRIA
Idąc wzdłuż kamienistej plaży i kawałek wzdłuż ulicy, doszliśmy do nadmorskiego miasteczka Medveji. Dalej przez camping, wspinając się w górę zalesionej doliny, momentami nieco eksponowaną ścieżką, trafiliśmy do przepięknie położonego miasteczka Lovrańska Draga. Położone ponad 300 m n.p.m. na zboczu góry, z tarasowymi poletkami i panoramą na morze, miasteczko zrobiło na nas duże wrażenie. Po obejrzeniu miasteczka, 5 min spaceru za nim, znaleźliśmy ładny wodospad, w którym Pag się ochłodził. Droga powrotna do Lovranu, prowadziła asfaltową drogą, której kulminacyjnym momentem, była przepiękna panorama z tarasu widokowego hotelu „Draga di Lovrana” (stał przy samej drodze). Potem już oznaczonym szlakiem doszliśmy do naszej kwatery. Długość wycieczki – 15 km.
Dzień 2 Motovun – Porec – Pazin
Jeden z dni upłynął nam na zwiedzaniu zabytkowych miast. Najpierw dotarliśmy do położonego w głębi Istrii niedużego miasteczka Motovun, położonego na 300 – metrowym wzgórzu. Spędziliśmy tu mile czas spacerując po starym mieście i średniowiecznych, murach obronnych otaczających stare miasto. Z murów roztaczały się ładne widoki na pobliskie wzgórza z winnicami i polami. Mieliśmy to szczęście, że byliśmy tu sami i w ciszy i spokoju mogliśmy delektować się chwilą. Stąd pojechaliśmy do oddalonego o 30 km miasta Poreć, leżącego na zachodnim wybrzeżu Istrii. Tu spacerując wąskimi uliczkami ładnej starówki, musieliśmy przedzierać się przez setki turystów. My podobnie jak i oni, przyjechaliśmy obejrzeć perłę miasta – wczesnochrześcijańską Bazylikę Eufrazjusza. Wejście do schowanej za wysokim murem bazyliki, prowadziło przez sąsiedni pałac biskupi, do którego wchodziło się przez bramę prosto z ulicy. Zwiedzaliśmy osobno, bo jedno z nas musiało zostać z Pagiem na zewnątrz. Bilet kosztował 30 kun – 16 zł., i sprzedawano go tylko osobom w odpowiednim stroju (strój nie mógł za dużo odkrywać). Sama bazylika może piorunującego wrażenia nie zrobiła, ale na pewno warte obejrzenia były oryginalne złote mozaiki. W drodze powrotnej do Lovranu zajechaliśmy do miasteczka Pazin, żeby obejrzeć ogromną, zarośniętą lasem, dziurę w ziemi. Na wysokim klifie znajdował się średniowieczny zamek, spod którego z góry podziwialiśmy leżące 100 metrów niżej to osobliwe cudo natury. Potem przyszedł czas na zejście do tych zielonych czeluści. Szlak poprowadził nas stromymi schodami na dno jamy, z czystym strumieniem, a dalej – ścieżką po drugiej stronie ściany – wyszliśmy na „powierzchnię” i przez most wiszący nad jarem, wróciliśmy do samochodu. Całość zajęła nam ok 1,5 godz.
Dzień 3 Vojak 1401 m n.p.m.
1 maja postanowiliśmy zdobyć najwyższy na Istrii szczyt Vojak liczący 1396 m n.p.m. Łagodny początkowo szlak prowadził przez bukowy las, ale im bliżej byliśmy szczytu, tym było bardziej stromo. Ostatnie metry to była wspinaczka po dość stromym grzbiecie w pełnym słońcu. W końcu po 3,5 godzinach wchodzenia zdobyliśmy szczyt, oszpecony zainstalowanym masztem telewizyjnym i radarami wojskowymi. Za to panorama ze szczytu pomimo lekkiej mgły była niesamowita. Widzieliśmy górzystą Istrię, morze z wyspami po horyzont, a na północy największy chorwacki port – Rijekę. Upał tego dnia nie zniechęcił turystów do górskich wycieczek, wręcz przeciwnie. Po ilości ludzi na Vojaku, można było sądzić, że większość Chorwatów z Istrii tu świętowała wolny dzień 1 maja. Powrót był już innym, łatwiejszym szlakiem, prowadził lasem i nie przysporzył nam większych problemów. W cieniu drzew Pag sobie w końcu pobiegać bez smyczy.
Dzień 4 Icici
W tym deszczowo-burzowym dniu był tylko spacer w tę i z powrotem, promenadą nadmorską do sąsiedniej Icici (2x5km).
Dzień 5 Pula
Po pokonaniu prawie 90 km autem dotarliśmy do Puli, miasta na południowym krańcu Istrii. Przyjechaliśmy tu zobaczyć największy w Chorwacji rzymski amfiteatr z I w. n.e. Znajdujący się w centrum miasta i blisko morza, kolos zrobił spore wrażenie i pozytywnie nas zaskoczył. Do jego środka wpuszczono nas z Pagiem i to bez żadnej dodatkowej opłaty (bilet 30 kun – 25 zł). W cenie biletu, mieliśmy również zwiedzanie ciekawych podziemi z bogatymi eksponatami i zdjęciami. Spacerując po centrum miasta co jakiś czas natrafialiśmy na antyczne zabytki takie jak Łuk Sergiusza, czy Brama Herkulesa czy Świątynia Augusta. I to wszystko było na wyciągniecie ręki i aparatu fotograficznego. Po 4 godzinach zwiedzania trzeba było wracać do Lovranu, a po drodze zajechaliśmy jeszcze nad fiord – Plomin Luka. Przyjemnie było pospacerować wzdłuż wąskiej, długiej zatoczki, otoczonej górami, tym bardziej, że nie było tu ludzi! Pag w końcu mógł popływać i pobiegać.
Dzień 6 Okolice Lovranu
W ostatni nasz dzień na Istrii, zrobiliśmy sobie wycieczkę po pobliskich, wzgórzach, miejscowymi szlakami. Było wejście na bezimienny „szczyt” skąd w ciszy i bez ludzi mogliśmy nacieszyć oczy ładną panoramą na morze, Lovran i wyspy. Wieczorem przemili gospodarze zaserwowali nam pyszne naleśniki, przy okazji ostrzegając przed wężami w Dalmacji.
Dzień 7 Drašnice – Riviera Makarska DALMACJA ŚRODKOWA
Po 6 godzinach podróży, dotarliśmy do Dalmacji Środkowej, a dokładniej na Makarską Rivierę. Najciekawsze było ostatnie 60 km, kiedy to z jednej strony drogi mieliśmy Morze Adriatyckie, a po drugiej ogromną ścianę wapiennych gór Biokovo. Są one częścią Gór Dynarskich i jednocześnie najwyższym masywem w Dalmacji. Zaciszna wioska rybacka Drašnice, przez 10 dni miała być naszym domem. Nasze mieszkanko mieściło się 5 min od morza, a z balkonu roztaczał się śliczny widok na morze i zatoczkę. Mili gospodarze, zwyczajem chorwackim na przywitanie uraczyli nas pysznym, swojej roboty likierem wiśniowym. Później, parę razy zaserwowali nam miejscowe dania. Wieczorem Pag zaczął wyraźnie kuleć. Napotkani na spacerze ludzie na widok utykającego Paga, dali nam wizytówkę do weterynarza w Makarskiej. I jak tu nie lubić Chorwatów!?
Dzień 8 Makarska
Najważniejsza tego dnia, była wizyta u weterynarza w Makarskiej. GPS doprowadził nas pod sam budynek lecznicy. W poczekalni musieliśmy chwilę poczekać, zanim przyjęła nas pani weterynarz. Po przekroczeniu progu jej gabinetu, poznaliśmy znaczenie „bałkańskiego luzu”. Porządku panującego na biurku jak i w całym gabinecie, nie powstydziłby się największy nastoletni bałaganiarz. Do tego pani weterynarz była namiętną palaczką, nierozstającą się z papierosem, oswojoną nie tylko ze zwierzętami, ale także z chmurą papierosowego dymu w gabinecie. Ale to były tylko nic nie znaczące drobiazgi, bo okazała się świetnym fachowcem i niezłym angielskim oznajmiła nam, że nasz pies nabawił się zapalenia poduszek w łapkach. Zalecony olejek i witaminy (może nie do końca niezbędne) po paru dniach wyleczyły łapy Paga. Całość kosztowała nas 50 €. Pag przez najbliższe dni musiał odpoczywać i zadowolić się krótkimi spacerami. Więc nam zostawało zwiedzanie w pojedynkę, bo ktoś z nas musiał zostać w domu z Pagiem. Z lecznicy, udaliśmy się na ładny nadmorski bulwar z pięknymi palmami i stromymi górami w tle. Gdy jedno z nas siedziało z Pagiem na ławce, drugie spacerowało. Ten nadmorski, zatłoczony kurort z tych „który nigdy nie zasypia” nie przypadł nam szczególnie do gustu (nie przepadamy za klimatem kurortów) także po spacerze promenadą wróciliśmy do Drašnic. Po powrocie do domu, zrobiliśmy sobie wycieczkę biegową (każdy z nas osobno) – do oddalonej o 5 km, pustawej jeszcze miejscowości Igrane.
Dzień 9-10 Przełęcz Sveti Ilija 961 m n.p.m.
Po burzowej nocy, Krzysiek wyruszył zdobyć przepięknie położoną Przełęcz Sveti Ilija w górach Biokovo. Zrobił to w niezłym czasie 5 godzin, robiąc 27 km, zaczynając z poziomu morza, pokonał prawie kilometr w pionie. Po powrocie Krzyśka, zrobiłam sobie wieczorny spacer szutrową, ciekawą drogą w kierunku Podgory. Z jednej strony miałam widok na morze, a z drugiej widok na domy-widma. Bardziej lub mniej zdewastowane domy, w większości niezamieszkałe, z zarośniętymi ogrodami, robiły dość ponure wrażenie. Wyczytałam gdzieś, że w obawie przed trzęsieniem ziemi, większość ludzi opuściła te domy i przeniosła się na bezpieczniejsze tereny bliżej morza. Następnego dnia zostałam podwieziona przez Krzyśka pod kościół do Podgory Selo (miałam o jakieś 200 m w pionie mniej do przejścia) i wyruszyłam na Przełęcz Sveti Ilija, trzymając się szlaku i zabezpieczając się turystyczną nawigacją. Czekało mnie prawie 800 m przewyższeń, a większość trasy pokrywała się z malowniczą, asfaltową serpentyną „Biokovo Road” prowadzącą na przełęcz i dalej na najwyższy w Dalmacji szczyt Sveti Jura. Ruch na drodze był niewielki, a wraz ze zdobywaną wysokością odsłaniała się rozleglejsza panorama na morze i wyspy w dole. Na przełęczy przywitało mnie stado pasących się – obok kamiennych, niskich budynków – koni i osłów. Ale to nie one, przykuły moją uwagę, ale niesamowity widok roztaczający się z przełęczy z wysokości 961 m n.p.m.: mieniące się w słońcu morze z wyspami aż po horyzont, a wcześniej wybrzeże z miasteczkami i zatoczkami. Wspaniała panorama rekompensowała trudną momentami wspinaczkę. Dalej za przełęczą, widoki były mniej spektakularne, ale na tyle ciekawe żeby iść dalej. Surowy płaskowyż otoczony górami, w zielono (od drzew) – białych (od kamieni) barwach też robił wrażenie. Trudno było mi uwierzyć, że w tak pięknym miejscu byłam jedyną turystką, w ciągu godziny minął mnie może jeden samochód. Trzymałam się generalnie asfaltowej, wąskiej drogi prowadzącej na Sveti Jura, nie schodząc z niej, pamiętając ostrzeżenia gospodarza z Lovranu, że na kamieniach „grasują” żmije. Na szczęście, nic ani nikt nie zakłócił mojego obcowania z pięknym krajobrazem, ale do czasu … Gdy od strony gór zaczęły nadciągać groźne burzowo-deszczowe chmury, przyszedł czas odwrotu. Do Podgory wracałam tym samym szlakiem, którym doszłam do przełęczy. Dalej do Drašnic dotarłam na nogach, które dość mocno odczuwały pokonane 22 km (tą samą drogą co wczoraj wieczorem spacerowałam).
Dzień 11 Podgora
Samochodem w 5 minut dojechaliśmy do kameralnego, przygotowującego się do sezonu, nadmorskiego miasteczka Podgory. Był długi spacer, ładną, nadmorską promenadą, a potem długą, żwirową plażą. Nawet Pag pokusił się o wejście do wody, ale na pływanie nie miał ochoty … . Na koniec spaceru, zrobiliśmy sobie przerwę na kawę w portowej kawiarence, po czym wróciliśmy do Drašnic.
Dzień 12 Hvar
Z oddalonego o 16 km od Drasnic – Drvenika, w 35 min promem dopłynęliśmy na „królową dalmatyńskich wysp” Hvar (bilet 13 Kun, pies gratis). Po obejrzeniu sennego, portowego miasteczka Sućuraj z przepięknymi palmami i kamiennymi domami, ruszyliśmy na spacer po wschodnim cyplu wyspy. Potem było już leniuchowanie na skalistej, delikatnie opadającej do morza plaży. Parę metrów od brzegu zaczynała się „zielona strefa” gdzie pod pojedynczymi drzewkami, można było schronić się przed słońcem. Mieliśmy tu spokój, ciszę i piękny widok na wybrzeże z górami Biokovo po drugiej stronie morza. Czysta, seledynowa woda i upał, zachęcały do pływania w morzu, my jednak ograniczyliśmy się do moczenia nóg i łap. Gdy na dnie morza wypatrzyliśmy jeżowce i dziwne stworzonka (podobne do fig), a do tego doszedł nagły spadek dna, przeszła nam już ochota na kąpiel. Zanim wsiedliśmy na powrotny prom, w portowej, przytulnej restauracyjce zjedliśmy owoce morza. Ja zamówiłam risotto z krewetkami, a Krzysiek sałatkę z ośmiornicy. Pag musiał zadowolić się miską z wodą. Potrawy były świeże i smaczne, ale ja fanką krewetek, nawet tych najbardziej królewskich, raczej nie zostanę, może gdyby inaczej wglądały … . A ośmiornica Krzyśką byłaby idealna, gdyby było w niej więcej warzyw. Do domu wróciliśmy padnięci, w czym zasługa, nie tyle wyczerpującego spaceru, co upału.
Dzień 13 Omiš
Godzina jazdy samochodem, dzieliła nas od miasta Omiš, wyjątkowo pięknie położonego. Wciśnięty jest on między skalisty klif a morze, równocześnie położony jest u ujścia rzeki Cetiny, która tworzy charakterystyczny wyłom w tym murze ze skał. Dla obejrzenia tego cuda natury z góry, wspięliśmy się na pobliski 250 – metrowy szczyt. W 45 min, dość stromym szlakiem weszliśmy na górę z ładną panoramą. Na szczycie znajdowały się ruiny weneckiej twierdzy Starigrad (Fortica), z ciekawą historią. Zbudowana w XV w. trudno dostępna twierdza, najpierw była gniazdem piratów, a w XVI w. służyła za schronienie mieszkańcom miasta w czasie najazdów tureckich. Ruiny twierdzy są dobrze zachowane. W odrestaurowanych wieżach i fragmentach murów, wmontowano platformy widokowe, skąd roztaczała się piękna panorama. Nawet Pagowi się podobała. Po zejściu ze szczytu, mijając po drodze olbrzymie agawy, pospacerowaliśmy wąziutkimi uliczka między piętrowymi kamienicami ciekawie wkomponowanymi w skałę. W przytulnej kawiarence na niedużej starówce, była obowiązkowa kawa i woda dla Paga. A na koniec był spacer wzdłuż kanału do morza. Wieczorem gospodarze, zaserwowali nam rybę z warzywami, która nie tylko pięknie wyglądała ale i wybornie smakowała.
Dzień 14 Gornje Tučepi – Podgora
Przyszedł – w końcu – czas na pierwszą, wspólną wycieczkę w góry. Łapy Paga wyzdrowiały, pogoda dopisywała, więc czas było ruszyć. Żeby zaoszczędzić długiego podchodzenia z poziomu morza, podjechaliśmy samochodem w okolice górskiej wioski Gornje Tučepi, na
wysokość 250 m n.p.m. Auto zostało na przydrożnym parkingu i zaczęliśmy 8-kilometrową wycieczkę. Dość szybko znaleźliśmy szlak i nim doszliśmy na wysokość ponad 800 m n.p.m. Wyżej, już nie udało nam się wspiąć, zrobiło się niebezpiecznie stromo i doszły usypujące spod nóg kamienie. Dlatego zaczęliśmy schodzenie w dół, tym bardziej, że nadciągały burzowe chmury. Ścieżka momentami była dość stroma i eksponowana, ale rozległa panorama na góry, wybrzeże i morze przepiękna. Ostatnie kilometry do samochodu szliśmy już ścieżką rowerową, po drodze przechodząc przez osadę Podpeč. Po długim wietrzeniu samochodu, bo był maksymalnie nagrzany od stania na słońcu, wsiedliśmy i zjechaliśmy do Podgory. Tutaj zrobiliśmy sobie ucztę, zajadając się pyszną pizzą w jednej z licznych restauracji przy morzu. Miły kelner zadbał też o Paga, przynosząc mu miskę z wodą. Na „deser” zostaliśmy uraczeni kieliszkiem miejscowego napoju wyskokowego: ja pysznym likierem, a Krzysiek – kierowca wódką. (która z oczywistych powodów została w kieliszku, dla mnie miała za dużo procentów).
Dzień 15 Sveti Jure 1762 m n.p.m.
No i przyszedł dzień, w którym mieliśmy się zmierzyć z najwyższym dalmackim szczytem, liczącym 1762 m n.p.m. – Sveti Jure. Znajduje się on w Parku Natury Biokovo www.biokovo.com i prowadzi na niego wiele szlaków, głównie od strony wybrzeża. Są one jednak nie tylko długie, ale również trudne. (Wejście szlakiem od Makarskiej zajmuje minimum 11 godz.) Na szczyt można też wjechać płatną drogą „Biokovo Road” (osoba 22 zł, auto ok. 44 zł), 18-kilometrową, krętą i wąską drogą, wijącą się nad urwiskiem i będącą wyzwaniem nawet dla doświadczonego kierowcy. Jednak my jesteśmy z tych co lubią się trochę namęczyć, napocić i wchodzić na własnych nogach na szczyty, a po drodze nacieszyć oczy niezapomnianymi widokami, więc wybraliśmy wariant pieszy. A dokładnie krótszy – 4 godzinny, łatwiejszy (byliśmy z psem) szlak, który wymagał objechania masywu Biokovo od tyłu, bo zamierzaliśmy szczyt zdobyć od strony wschodniej. Po emocjonującej, godzinnej podróży, bardzo krętą drogą (droga nr 512) przez miejscowość Kozica, wjechaliśmy do wielkiej doliny, po lewej roztaczał się masyw Biokovo, a po prawej pasmo górskie. 2 km za wioską Milici (za tunelem Turija), przy asfaltowej drodze (nr 62) na poboczu zostawiliśmy samochód. Musieliśmy parę metrów cofnąć się do miejsca, gdzie przy drodze zaczynał się szlak na Sveti Jura, którego początku nie sposób było nie zauważyć. Zaczynaliśmy z poziomu 700 m n.p.m. przed nami było 1000 m przewyższeń, pogoda była idealna, bez słońca ze znośną temperaturą. Pierwsze 2 godziny to było stopniowe zdobywanie wysokości, wyraźna, kamienista ścieżka prowadziła obok karłowatych drzewek, a gdzieniegdzie odsłaniały się wapienne skały. Im wyżej, tym było stromiej i mniej zielono, a krajobraz stawał się bardziej surowy z wyraźną przewagą wapiennych, szaro-białych kamieni. Na jednym z wapiennych szczytów, wypatrzyliśmy nawet kozice. Gdy wyłonił się szczyt z charakterystycznym nadajnikiem telewizyjnym, łatwiej nam się szło, bo cel mieliśmy na wyciągnięcie ręki. A tuż pod szczytem pojawił się śnieg, co bardzo uszczęśliwiło naszego Paga, do tej pory zastanawiamy się czy te spontaniczne oznaki radości, wywołał śnieg czy świadomość ze zdobycia szczytu … Sam wierzchołek nie zachwyca. Znajduje się tu ogrodzona stacja nadawcza, która zastąpiła miejsce, przeniesionego nieco niżej, maleńkiego kościółka Św. Jerzego (Sveti Jura) od którego wzięła się nazwa szczytu. Budynek jest tu prawdopodobnie od 1646 r. i od niego wzięła się nazwa szczytu. Szczyt okrąża ścieżka z której podziwialiśmy niesamowitą panoramę na wszystkie strony świata. Na zachodzie: Makarską Rivierę i wyspy Środkowej Dalmacji (w bezchmurne dni można nawet wypatrzeć szczyty włoskich Apeninów), a na wschodzie: dolinę, którą przyjechaliśmy a dalej równinę sąsiedniej Bośni i Hercegowiny. Nie byliśmy jedynymi turystami na szczycie, ale jedynymi, którzy nie wjechali autem. Po długiej sesji zdjęciowej i napełnieniu brzuchów słodkimi kaloriami, ruszyliśmy tym samym szlakiem na dół. Powrót zajął nam ok. 3 godz. Niezapomniany dzień, a panorama z Sveti Jure jest jedną z najpiękniejszych jakie dane było nam oglądać w Chorwacji.
Dzień 16 Split i Novigrad DALMACJA PÓŁNOCNA
Przyszedł czas na pożegnanie Drašnic i Środkowej Dalmacji i udanie się na północ. Po drodze po 1,5 godz. jazdy, odwiedziliśmy drugie co do wielkości miasto chorwackie Split. Zwiedzanie zaczęliśmy od spaceru nadmorską promenadą z pięknymi palmami, kawiarnianymi ogródkami oraz setkami turystów. Wśród nich były dziesiątki naszych rodaków wylewających się z autokarów. Obok niemieckiego to chyba język polski najczęściej słyszałam w pałacu. Miło było usłyszeć jak kelnerzy znają kilka polskich zwrotów. Ale Split to przede wszystkim Pałac Dioklecjana, czyli stare miasto, znajdujące się w jego obrębie. Zbudowany na przełomie III i IV w. n.e. Pałac przez pierwsze lata rządów cesarza Dioklecjana, pełnił rolę jego letniej rezydencji, a gdy cesarz w 305 r. abdykował, to wtedy w pałacu zamieszkał już na stałe. Ten wielki, czworokątny, liczący 30 000 m² pałac, dziś tylko fragmentami, przypomina tamten dawny kolos. Przez dziesiątki lat, opuszczony, był stopniowo zagarniany przez miejscową ludność, która wykorzystywała fragmenty pałacu do budowania własnych domów. Dziś wewnątrz murów, znajduje się prawie 200 domów i to wciąż zamieszkałych. Oryginalne fragmenty dawnego pałacu są porozrzucane po całym starym mieście i musieliśmy trochę się nachodzić, żeby do nich dotrzeć. Często są one wkomponowane w nowszą architekturę i stanowią malowniczą mieszankę stylów. Spacer po starym mieście z antycznymi pozostałościami, obok romańskiej dzwonnicy czy dawnego mauzoleum cesarza Dioklecjana (dziś Katedra Św. Dujama ) był ciekawą lekcją historii. Kawa wypita na dziedzińcu, po którym mógł spacerować sam Dioklecjan, niedaleko starożytnego sfinksa przywiezionego dla niego z Egiptu, warta była każdych pieniędzy! Przy tym trzeba dodać, że zwiedzanie tego muzeum pod gołym niebem, nic nie kosztuje. Pagowi Split niekoniecznie przypadł do gustu, bo w obrębie pałacu, musiał wbrew swojej woli powstrzymywać się przed oznaczaniem terenu. Dlatego z radością dał się wyprowadzić do miejskiego parku, gdzie było dużo zieleni i drzew.
Ale przyszedł czas na pożegnanie zatłoczonego miasta, żeby ruszyć w dalszą podróż (160 km) do miasteczka Novigrad w Północnej Dalmacji (30 km na wschód od Zadaru). Novigrad okazał się spokojnym, nadmorskim miasteczkiem niesamowicie położonym i to nie nad Morzem Adriatyckim! Leży on wzdłuż zatoki, południowego wybrzeża Morza Novigradskiego, połączonego z Morzem Adriatyckim dwukilometrowym kanałem. Na końcu miasteczka znajdował się nasz hotelik Novum, z betonową plażą i pięknym widokiem na przybrzeżne góry Velebit. Po zameldowaniu w pokoju, ruszyliśmy na rekonesans Novigradu. W miasteczku byliśmy nielicznymi turystami. Znaleźliśmy tu upragniony spokój i ciszę, wędrując główną ulicą, równoległą do nabrzeża, mając po jednej stronie łodzie rybackie i piętrowe domy po drugiej. A dla jeszcze ładniejszych widoków, wspięliśmy się do górujących nad miasteczkiem ruin weneckiej twierdzy, skąd z góry mogliśmy napatrzeć się na cały Novigrad, a Pag pierwszy raz tego dnia został spuszczony ze smyczy.
Dzień 17 Pag – Sveti Vid 349 m n.p.m.
Jednym z powodów dla których zatrzymaliśmy się w tej części Dalmacji, była księżycowa, niesamowita wyspa Pag. Byliśmy na niej wcześniej, ale teraz chcieliśmy odwiedzić Pag z Pagiem i wejść na najwyższe wzniesienie na wyspie czyli na Sveti Vid na wysokość 349 m n.p.m. Po pokonaniu autem 70 km malowniczą drogą (droga nr. 106), 3 km za miasteczkiem Šimuni, gdy droga skręcała mocno w lewo, zatrzymaliśmy się przy niewielkim przydrożnym parkingu. Tu zaczynał się nasz szlak, o czym informował kamień-drogowskaz i ruszyliśmy na przygodę ze Sveti Videm. Początek szlaku to była gruntowa, płaska droga, na której spotkaliśmy wielkiego żółwia. Po przejściu przez furtkę, zaczynała się druga, trudniejsza część szlaku, a dokładnie ścieżka wiodąca przez białe pustkowie z ostrymi kamieniami, kępami kolczastych zarośli oraz pasącymi się owcami. Właśnie od owiec pochodzi ser o charakterystycznym lekko słonawym smaku, z którego słynie Pag. Za ten słony ser, słono zapłaciliśmy, kupując go wracając do Novigradu w jednym z reklamujących się domów przy drodze. Wieczorem, popijając miejscowym winem przekonaliśmy się, że wart był tej ceny. Po ponad godzinie wspięliśmy się na szczyt i schroniliśmy się w cieniu ruin małego kościółka Sveti Vid. Widoki Paga jakoś nie urzekły, bo znalazł sobie wygodne zacienione gniazdko i zapadł w krótką drzemkę. Panorama na wyspy, morze, wybrzeże z górami była niesamowita. Byliśmy sami, nigdzie nam się nie spieszyło, więc spędziliśmy tu trochę czasu. Drogę ze szczytu pokonaliśmy osobno, ja z Pagiem zeszliśmy krótszą (3 km) drogą, a Krzysiek wrócił do auta tym samym szlakiem, którym przyszliśmy. Mój szlak początkowo kamienisty, potem już wygodny bo prowadził szeroką, gruntową, a potem betonową drogą, która dochodziła do drogi nr. 106 , niedaleko miasteczka Šimuni. Stąd zabrał nas Krzysiek, który podjechał po nas samochodem. Pag ze swoim księżycowym, surowym krajobrazem znowu nas urzekł i dla nas jest to wciąż najpiękniejsza chorwacka wyspa, wolna jeszcze od masowej turystyki. (Turyści wolą bardziej zielone wyspy). I to był ostatni dzień, który upłynął nam na zwiedzaniu ciekawych, zakątków Chorwacji, czas było wracać do kraju.