Romantyczne zamki nad Renem i austriacki Tyrol

                            Nad  rzeką i w górach – wakacje 2018 z przygodami”

Francuzi mają swoje arystokratyczne zamkami nad Loarą, natomiast Niemcy mogą być dumni z romantycznych zamków  w Dolinie Środkowego Renu. Jest to odcinek 65-kilometrowy pomiędzy BingenKoblencją w kraju związkowym  Nadrenia-Palatynat. Nic dziwnego, że to piękne miejsce w 2002 r. zostało uznany przez UNESCO za światowe dziedzictwo kultury. I tak,  pod koniec maja postanowiliśmy przyjrzeć się z bliska tej niezwykłej dolinie z malowniczymi zamkami, meandrującym Renem i stokami porośniętymi winoroślami. Nasza przygoda z tą doliną trwała nieco krócej niż planowaliśmy, ale po kolei…

29 maja camping Sonneneck/Spay

Po przejechaniu 800 km niemieckimi autostradami, znaleźliśmy się na obrzeżach Koblencji. Następnie drogą wzdłuż Renu, minąwszy miejscowoś Spay, dojechaliśmy na camping Sonneneck. Na położonym wzdłuż Renu, wielkim campingu, byliśmy nielicznymi turystami śpiącymi w namiocie, bo zdecydowana większość, nocowała w camperach, swoich lub w wynajętych. Ale nie tylko z powodu spania w namiotu odstawaliśmy od reszty turystów. Zaniżaliśmy średnią wieku nocujących na campingu (55-60 lat), jakby tego było mało, to Krzysiek swoim obwodem brzucha (przynajmniej na dzień dzisiejszy),  dość mocno odstawał od sporej części panów, którzy swoim pokaźnym brzuszyskiem wylewającym się ze spodenek, dumnie paradowali  po campingowych alejkach. Na szczęście nikt nas palcami nie wytykał i szybko się zaadaptowaliśmy, a cały pobyt (5 nocy) będziemy wspominali jako bardzo udany. Wielki camping (https://sonneneck-camping.de/) ze sklepikiem, restauracją, barem, basenem (czynnym tylko latem), okazał się bardzo przyjazny również dla psów. A było ich dużo, i to różnych maści i narodowości. Czworonogi na terenie campingu, miały wydzielony swój kawałek zieleni, taką „psią toaletę”, do tego było mnóstwo stojaków z woreczkami (na psie odchody) przy alejkach. Dla mnie największą niespodzianką okazało się „psie spa” – czyli specjalny prysznic pod chmurką. A opłata za spanie psa nie była wygórowana bo wynosiła – 2 € za dobę. Cała reszta czyli namiot/auto/2 osoby/prąd wyniosła nas 24 €/doba.

30 maja – Boppard

Pierwszy poranek nad Renem, choć słoneczny i gorący, zaczął się od niespodzianek. O 6:30  z błogiego snu, wyrwał nas dochodzący z góry, nieznośny hałas. Po wystawieniu głowy z namiotu, ku naszym oczom, ukazał się – krążący  niedaleko campingu – helikopter spryskujący pobliskie uprawy winorośli, od których dzieliły nas tylko tory kolejowe i asfaltowa droga. Na szczęście, później było już dużo lepiej. Poranna kawa i pyszne śniadanie z widokiem na szeroki Ren i zielone wzgórza, szybko poprawiły nam humory. Ale najlepsze było dopiero przed nami: 10-cio kilometrowa wycieczka do pobliskiego miasteczka Boppard. Robieniu zdjęć nie było końca bo otaczała nas przepiękna sceneria: po lewej mieliśmy mieniący się w słońcu Ren, z pływającymi barkami i statkami wycieczkowymi, a po prawej zbocza  porośnięte winnicami. Sielanka na chwilę została zakłócona przez Paga, kiedy to – w leśnym bagienku urządził sobie błotną kąpiel  i przez 2 godziny, był  bardziej czarnym niż biszkoptowym labradorem (nie pierwszy i pewnie, nie ostatni raz … ). Byliśmy nieco zaskoczeni, gdy jakieś 2 km przed zejściem do miasteczka, szlak zrobił się stromy i pojawiły się nawet metalowe drabinki. Na szczęście obok była ścieżka, którą  można było nią obejść. Po zejściu do Boppard, od razu poszliśmy nad Ren, żeby  doprowadzić Paga do względnej czystości, w końcu mieliśmy ruszyć na miasto. (Tego dnia – jak na złość – uparł się, że zamoczy tylko i wyłącznie łapy). Turystyczne, zadbane miasteczko, niezbyt licznie odwiedzane przez turystów, nie mogło nas  nie zauroczyć. Zwłaszcza nadmorska promenada i nieduży rynek ze starym kościołem i nowoczesną fontanną nam się podobał. Powrót na camping był już mniej przyjemny, bo na ścieżce rowerowo-pieszej biegnącej między Renem a szosą (6 km), pozbawionej cienia,  byliśmy wystawieni jak na patelni, a słońce prażyło niemiłosiernie.

31 maja – Braubach/Marksburg-Koblencja-Stolzenfels

Przyszedł czas na zwiedzanie  zamków w Dolinie Środkowego Renu. Wybraliśmy zamek po drugiej stronie Renu – średniowieczny Marksburg. Po 24 km, minięciu Koblencji i miasteczka Braubach – nad którym wznosi się zamek, dojechaliśmy do bezpłatnego parkingu, na skraju lasu. I po 10 min. wspinaczki asfaltową drogą (zamek stoi na wzgórzu 150 m nad  Renem), byliśmy już pod murami najlepiej zachowanego zamku reńskiego. Przez bramę w starych murach doszliśmy tylko do dolnej części zamku. Dalsze zwiedzanie było możliwe po kupieniu biletu (8 €) i tylko z przewodnikiem. A ponieważ kolejka nie miała końca, zasilana angielskimi turystami wysypującymi się z kilku autokarów, zrezygnowaliśmy ze zwiedzania. Nie pozostało nam nic innego, jak zejść na dół do miasteczka Braubach i podziwiać zamek z dołu, z poziomu Renu. Urokliwe miasteczko z ryglowymi domkami, z ukwieconym deptakiem wzdłuż rzeki nieco zrekompensowały niewejścia na zamek. Po wdrapaniu się z powrotem do góry do auta, ruszyliśmy do Koblencji. Pięknie położone miasto nad ujściem rzeki Mozeli do Renu. Gdy samochód bezpiecznie stał na płatnym parkingu (1,5 €/godz.) z widokiem na eleg-ancki pałac Kurfürstliches, skierowaliśmy nasze kroki nad Ren. Idąc szeroką, nadreńską promenadą doszliśmy do miejsca, gdzie Mozela wpada do Renu, czyli słynnego  Niemieckiego Rogu (Deutsches Eck).  Na tym charakterystycznym, trójkątnym cyplu, wznosi się ogromny (37 m.) konny pomnik cesarza Wilhelma I. i nie sposób się tu nie zatrzymać na dłużej, bo widok na rzeki i ich otoczenie jest imponujący. Potem był spacer wąskimi uliczkami starego miasta, i słodkie co nieco w przytulnej kawiarence. Cztery godziny minęły jak z  bicza trzasnął, i musilismy wracac do auta. Po drodze na camping zatrzymaliśmy się, żeby zwiedzić świetnie zachowany średniowieczny pałac Stolzenfels. Warto było wspiąć się gruntową drogą (80 m nad poziom Renu), żeby zwiedzić nie tylko ciekawy pałac z ogrodem ale nacieszyć oko ładną panoramą na dolinę rzeki. Na zamek można było wejść tylko z przewodnikiem (5 €) a pieski miały zakaz wstępu. Już  przy wyjeżdżaniu z Koblencji samochód, wydawał dziwne dźwięki … . Ale na camping jakoś się doczłapaliśmy.

1 czerwca – Oberwesel/Schönburg – St. Goar/Rheinfels

Rano okazało się, że samochodu nie można już odpalić. Ale zamiast biadolić i załamywać ręce, wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do kolejnego miasteczka w Dolinie Środkowego RenuOberwesel. (Ale najpierw musieliśmy przejść 2 km do stacji w Spay). Ponad 20-minutowa podróż pociągiem była nieco stresująca, bo jechaliśmy bez ważnego biletu. Nie kupiliśmy go ani w nieczynnym automacie biletowym na stacji,  ani u konduktora w pociągu, bo go nie znaleźliśmy. Na szczęście jazda „na gapę” zakończyła się dla nas, bez niemiłych konsekwencji. Zanim ruszyliśmy zdobyć kolejny nadreński zamek, zwiedziliśmy zabytkowe Oberwesel. Niezapomnianych wrażeń i widoków dostarczył nam spacer po średniowiecznych murach (2,5 km), urozmaicony od czasu do czasu wspinaczką do wyższych lub niższych wież, których do dziś zachowało się aż 16-ie. Inną ciekawą atrakcją w Oberwesel jest kościół pod wezwaniem Św. Marcina z „przyklejoną” do kościoła gotycką dzwonnicą. Potem przyszedł czas na zobaczenia z bliska zamku Schönburg, do którego doprowadziła nas widokowa, pnąca się do góry ścieżka. Z dziedzińca zamku, rozciągała się przepiękna panorama na Ren i otoczone wzgórzami miasteczko. ( Z wnętrz tylko do restauracji można było wejść). Ponieważ jeszcze sporo kilometrów było przed nami, z żalem opuściliśmy nieduży zamek i ruszyliśmy – wzgórzami – do miasteczka St. Goar nad Renem (9 km). Gdzie czekał na nas kolejny zamek – a właściwie ruiny rozległego zamku Rheinfels, górującego nad miastem. (W XIX w zaczęto zamek rozbierać,a materiały budowlane wykorzystano do budowy twierdzy w Koblencji). Z zamku – bo zbliżała się już 18, szybko zeszliśmy do stacji kolejowej i po kupieniu biletu w czynnym automacie (4,90 €/2 osoby,) wskoczyliśmy zmęczeni do pociągu. Z biletami jazda była mniej nerwowa, ale bez niespodzianki (niestety niemiłej) nie obeszło się, bo pociąg nie zatrzymał się na naszej stacji  w Spay (skąd mieliśmy wiedzieć, że to jest stacja „na żądanie”? i trzeba coś wcisnąć w pociągu?) tylko na następnej w Rhens. Zamiast 2 km musieliśmy pokonać 4 km, malowniczą drogą wzdłuż Renu, w którym Pag nawet popływał sobie. Do campingu wróciliśmy padnięci, nic dziwnego przeszliśmy tego dnia 30 km.

2 czerwca Rhens

Tego dnia, miał przyjechać po nas i naszą zepsutą skodę – Michał z lawetą. Więc był tylko spacer promenadą wzdłuż Renu do Rhens, zakupy w Lidlu i zabawy Paga w wartkiej rzece. Na jednej z  kamienistych plaż, właściciel pływającej suczki, pożyczył nam pływającą zabawkę, którą Pag aportował i nie miał dość pływania! Po złożeniu namiotu i całego sprzętu biwakowego, spakowaniu się i o 20 ruszyliśmy autem Michała, ze skodą na lawecie do Szczecina, żeby o 5 rano być już na miejscu.

Niedzielą spędziliśmy w Szczecinie robiąc w pospiechu pranie, zakupy, przepakowywanie i pakowanie. W poniedziałek rano, autem  pożyczonym od rodziców Krzyśka, mieliśmy wyruszyć do Austrii, gdzie czekała nas opłacona i zarezerwowana dużo wcześniej kwatera.

AUSTRIA – TYROL

4 czerwca Auffach

Niewielka miejscowość Auffach 870 m n.p.m.  w austriackim Tyrolu (gmina Wildschönau –  50 km na północny-wschód od Innsbrucka). Nasze nieduże mieszkanko w hotel-apartamentowcu w Apartements Schatzberg-Haus: http://www.schatzberghaus.at było wygodną bazą wypadową na pobliskie szlaki. Psy w hotelu były mile widziane, a opłata za nie wynosiła 4 € za noc.

5 czerwca Koglmoos

Wycieczka (szlak nr. 9)  do pośredniej stacji kolejki gondolowej (na szczyt Schatzberg 1776 m) – Koglmoos, na wysokość 1302 m n.p.m. z przerwą dla Paga na „wodopój” przy tyrolskim domu. Wokół mnóstwo zielonych pastwisk z pasącymi się krowami, które są nieodłącznym elementem tyrolskiego krajobrazu. A  obok krów tabliczki z informacją (jeśli szlak prowadził przez pastwisko), że pies musi być na smyczy i należy sprzątać po nim nieczystości, bo w przeciwnym razie grozi wysoka grzywna.

6 czerwca Auffach

Bieganie wokół  Auffach – bez Paga – i spacerowanie – z Pagiem – szlakiem osobliwości – po Auffach.

7 czerwca Rattenberg

Droga szybkiego ruchu doprowadziła nas do ciekawego miasteczka Rattenberg (27 km) i wiodła dnem wielkiej doliny rzeki Inn. Szeroka i płaska dolina, zamknięta łańcuchem 3- tysięczników biegnie przez cały Tyrol i robi  niesamowite wrażenie. A żeby zobaczyć  jej ogrom wspięliśmy się na zbocze do ruin średniowiecznego zamku Burg Rattenberg.

 

 

 

 8 czerwca Feldalphorn/Schwaigberghorn/Breitegg Gern

Przepiękny widokowo, choć miejscami wymagający (podejście pod pierwszy szczyt) szlak. Prowadził głównie przez ukwiecone łąki i zielone pastwiska z elektrycznymi pastuchami. Ale dla panoram z trzech szczytów z wielkimi  krzyżami: Feldalphorn 1923 m n.p.m. (szlak nr. 33/2), Schwaigberghorn 1990 m n.p.m. (nr. 3), Breitegg Gern 1981 m n.p.m. (nr. 4), warto było pokonać 22 km.

 

 9 czerwca Schatzberg

Doniosły dzień w życiu Paga – bo po raz pierwszy przejechał się kolejką linową!   Przejażdżki kolejkę gondolową w Auffach jak i większością kolei linowych w Tyrolu dla psów są darmowe. ( I dla ludzi też, gdy się posiada kartę Card Wildschönau – otrzymaliśmy ją bezpłatnie w hotelu ). W 20 minut dojechaliśmy na wysokość 1776 m n.p.m. pod szczyt Schatzberg. Idąc  gruntową drogą po górskim grzbiecie,  zdobyliśmy najwyższy w grani Schatzberg 1889 m n.p.m. Po czym zaczęliśmy schodzenie w dół, do sztucznego jeziorka Speichersee, nastepnie – wzdłuż kolejki – do stacji pośredniej Koglmoos położonej na 1302 m n.p.m. A dalej – do Auffach zjechaliśmy już kolejką.

Skalne labirynty, góry stołowe i Łaba – majówka 2018

Skalne labirynty, góry stołowe i Łaba  – majówka 2018

 

28 kwietnia

Majówkę 2018 postanowiliśmy spędzić na pograniczu Czech i Niemiec, dokładnie w Czesko-Saksońskim Parku Narodowym. Z regulaminu parku (czeskiego i niemieckiego) wiedzieliśmy, że psy są tu mile widziane (na smyczy, a różnie z tym bywało … ) Po 4 godzinach jazdy ze Szczecina –  dojechaliśmy do miejscowości Kamenický Šenov, żeby obejrzeć cudo natury jakim jest bazaltowa skała – Panska skala (nazywana też „Organami”). Stąd po 15 min, dojechaliśmy do miasta Česká Kamenice, które miało być przez 3 noce, naszą bazą wypadową do czeskiej część parku.

  

 

29 kwietnia

Jetrichovic (20 min jazdy autem z Česká Kamenice ) wyruszyliśmy jednym z wielu turystycznych szlaków ( niebieski/czerwony, 4 godz.) w Jetřichovické stěny.  Ciekawy szlak z kilkoma punktami widokowymi,  z obowiązkowym wejściem na taras widokowy na Mariina skala 428 m (nie dla psów: do przejścia strome, metalowe schody). Chyba na żadnym innym szlaku, nie spotkaliśmy tylu psów co tutaj, zarówno na smyczy jak i bez, wędrujących ze swoimi właścicielami.

 

  

 

30 kwietnia

Tym razem autem podjechaliśmy do miasteczka Mezni Louka (30 km od Česká Kamenica). Tu zaczynał się czerwony szlak do największej atrakcji Czeskiej Szwajcarii Pravčickiej Bramy. Jak przystało na słynny skalny most, oblegany był przez setki turystów. Ale na licznych tarasach widokowych z widokiem na most i piękną okolicę , było mniej tłoczno. Potem  żółtym, łatwym szlakiem  (przez  wioskę Mezni) i asfaltową drogą (zielony szlak) wróciliśmy do  Mezni Louka. Całość zajęła nam 4,5 godz. – 10 km.

 

1 maja

Zanim znaleźliśmy się po niemieckiej stronie parku, dojechaliśmy do miejscowości Tisá ( 36 km ). Po zostawieniu auta na leśnym parkingu, ruszyliśmy na najwyższy wierzchołek Czeskiej Szwajcarii Děčinsky Sněžnik 723 m n.p.m. Wybraliśmy czerwony szlak i po  3 godzinach byliśmy już na tej wielkiej górze stołowej. Z płaskiego  „wierzchołka” roztaczała się rozległa panorama na czeską i niemiecką Szwajcarię (m.in. z tarasu widokowego przy schronisku).

Powrót do auta zajął nam 2 godziny (czerwony szlak/ścieżka rowerowa). 10 min od parkingu znajdowało się fantastyczne skalne miasto Tiskě Steny (ściany). W ekspresowym tempie przeszliśmy szlak, klucząc między labiryntami i wspinając się (po schodach) na tarasy widokowe (bilet 30 koron, pies gratis).

Potem była godzinna jazda do niemieckiej kwatery w miasteczku Reinhardtsdorf-Schöna.

2 Maja

Tego dnia zrobiliśmy sobie spacer po ładnej okolicy. Najpierw zeszliśmy nad Łabę a potem zdobyliśmy najbliższą – górującą nad okolicą – kamienną stołową górę – Zirkelstein. Z góry – po pokonaniu mnóstwa metalowych schodów – podziwialiśmy rozległą panoramę na rolniczą okolicę i skalisty masyw po drugiej stronie Łaby.

 

3 maja

Najpierw samochodem – przejeżdżając przez most Bad Schandau – znaleźliśmy się po drugiej stronie Łaby,  w miasteczku Prossen (20 min jazdy). Tu zaczynał się żółty szlak na samotną górę stołową Lilienstein. Po 2 godzinach zdobyliśmy płaski szczyt z kilkoma tarasami widokowymi i kamiennym obeliskiem. Po drodze były do pokonania strome schody i metalowe kładki, mostki zawieszone nad głębokimi szczelinami, dlatego nie wszystkie punkty widokowe były dla Paga (i dla ludzi z lękiem wysokości). Widok z góry był przepiękny, zwłaszcza na twierdzę, po drugiej stronie ŁabyKönigstein.

Do auta wracaliśmy niebieskim szlakiem – (do Łaby), a potem 5-kilometrową ścieżką rowerową wzdłuż rzeki. Całość zajęła nam 10 km i 4 godz. Potem samochodem przeprawiliśmy się na druga stronę Łaby, do pobliskiego miasteczka Königstein. W górnej części miasta znajdowała się potężna (wielkości 13 boisk piłkarskich!) niezdobyta, średniowieczna twierdza. Bilet wstępu kosztował 10 €  (pies gratis). Spędziliśmy tam dwie godziny, a zwiedzanie rozległego miasteczka z okazałymi, wojskowymi budowlami, było niezapomnianą lekcją historii.

 

 

4 maja

Na ostatni dzień, zostawiliśmy sobie główną atrakcję niemieckiej części SaksoniiBastei („Baszta”). Zanim doszliśmy do tego kamiennego mostu, podjechaliśmy autem (15 km od Reinhardtsdorf-Schöna) za miejscowością Waltersdorf  i na  leśnym parkingu zostawiliśmy auto. Stąd, czerwonym szlakiem doszliśmy do kurortu nad Łabą – Rathen, żeby za chwilę wspiąć się do skalnego miasta i mostu (od auta 30 min). Podziwianie pięknych panoram, przeciskanie się w skalnym labiryncie, wspinaczkę schodami na wysokie turnie,  zakłócał nieco tłum międzynarodowych turystów. Ale i tak warto było.

 

Na szczęście, w drodze do ślicznego miasteczka Stadt Wehlen nad Łabą (2,5 godz. zielony szlak) spotkaliśmy garstkę turystów, przechodząc przez skalne, leśne labirynty i wąwozy. Ścieżką rowerową wzdłuż Łaby, wróciliśmy do Rathen (4 km) a potem do samochodu.

Ale to nie był jeszcze koniec wycieczki, bo niedaleko znajdował się  zamek Hohnstein, górujący nad miasteczkiem o tej samej nazwie (10 km, dojazd bardzo krętą drogą). W wybudowanym w XII w zamku, mieści się miła kawiarenka – gdzie kawa była obowiązkowa oraz działa całoroczne schronisko młodzieżowe. W dolnej części zamku, znajdują się tarasy widokowe z których mogliśmy podziwiać przepiękną panoramę na Dolinę Polenztal.

Niemcy 2014 – Traben-Trarbach

Traben-Trarbach w dolinie Mozeli i w krainie wina 

                                       25I-1II 2014

W styczniu, gdy w Polsce nastały siarczyste mrozy, na tygodniowy urlop wybraliśmy region w zachodnich Niemczech (blisko granicy z Luksemburgiem), znany z uprawy winorośli i produkcji wina – dolinę Mozeli i miasteczko Traben-Trarbach.

20140129150020Byliśmy zainteresowani nie tyle winem co zobaczeniem niesamowitego krajobrazu jaki tworzą meandry Mozeli z tarasowo położonymi na stromych zboczach winnicami. Gdy w Szczecinie rano było -15°C, ruszyliśmy w 9-godzinną podróż i po dojechaniu na miejsce, termometr w aucie pokazywał już 5 C° na plusie. W czasie całego pobytu temperatura wahała się w granicach 5-8 C°, w słońcu oczywiście była wyższa.  W naszym niedużym mieszkaniu w bloku nad Mozelą, czekała na nas niespodzianka w postaci 8 butelek miejscowego wina. Po prostu tak sobie leżały w stojaku, z zapisaną na etykiecie ceną, więc degustacja była obowiązkowa. Cena była atrakcyjna więc jedna butelka została przez nas opróżniona na miejscu, resztę zabraliśmy do Polski. A odliczoną kwotę, zgodnie ze wskazówkami gospodarza – zostawiliśmy w dniu wyjazdu w pokoju. Pełne zaufanie dla klienta.

Dzień 1 Traben-Trarbach

Następnego dnia ruszyliśmy na poznanie Traben-Trarbach i okolic. Spacerując po mieście wąskimi uliczkami, z licznymi restauracjami i winiarniami, w oczy rzucały się stuletnie budynki pamiętające „złote lata” miasta,  kiedy było ono najważniejszym ośrodkiem handlu winem na świecie (zaraz po francuskim Bordeaux). O tej porze roku było tu pusto, inaczej niż latem, kiedy miasto zasypują tłumy turystów i smakoszy wina. Obowiązkowy był spacer ciekawym mostem dzielącym miasto na dwie części (stąd  dwuczłonowa nazwa miasta), zbudowanym zaraz po wojnie z pieniędzy mieszkańców (poprzedni został wysadzony w czasie wojny). Z miasta poszliśmy na górujące nad miastem 300-metrowe, płaskie wzgórze Mount Royal. Tutaj Pag w końcu mógł sobie do woli pobiegać, tu były drzewa a nie było ludzi.  Poza ruinami francuskiego fortu z XVII w.  o tej samej nazwie, znajdowały się tu punkty widokowe na Mozelę i opadające do niej strome stoki winnic.20140126124342_stitch

Do miasta wróciliśmy – robiąc sobie kilkukilometrowy spacer – drogą, wśród jednej z wielu otaczających miasto winnic.

Dzień 2 Bernkastel-Kues

Kolejny dzień, to była wycieczka do sąsiedniego miasteczka nad Mozelą do Bernkastel-Kues. Początek drogi prowadził przez winnice, porastające strome zbocza doliny (nie nad Mozelą) w którą wciśnięte było Trarbach (Traben po drugiej stronie rzeki).

20140127103522Im bardziej oddalaliśmy się od rzeki tym wyżej wchodziliśmy. Dalej już leśnymi drogami, przez niewysokie wzgórza doszliśmy do  Mozeli i kolejnych winnic i jedną z wielu dróg, doszliśmy do miasteczka. Bernkastel-Kues okazało się niedużym miasteczkiem z przepięknym starym miastem i rynkiem, z ciekawymi kamienicami. Nad miastem, na wzgórzu porośniętym winnicami górowały ruiny zamku Landshut z XIII w., tam nas też oczywiście nie mogło zabraknąć. Rozległa panorama na dolinę wynagrodziła nam trudy stromego podejścia. Droga powrotna do Traben wymagała zejścia z powrotem do miasteczka i dalej prowadzeni przez GPS, po zrobieniu 10 km wróciliśmy do naszego miasteczka. Po drodze było dużo błota, w których nasz pies zapominał o zmęczeniu i urządzał sobie kąpiele. On był przeszczęśliwy, my mniej.

Dzień 3 Cochen i zamek Eltz

To godzinna wycieczka samochodem malowniczą drogą do miasteczka Cochen. Jak większość  turystów przyjechaliśmy tu zobaczyć zamek Reichsburg.

20140128104650Wznosząca się na 100-metrowym wzgórzu nad miastem w otoczeniu winnic, twierdza z wieloma wieżami,  już z daleka robiła wrażenie. Zamek  zniszczony w XVII w. (podobnie jak i miasto) w obecnej neogotyckiej postaci został stworzony „od nowa” w XIX w. przez bogatego francuskiego przemysłowca, który zachował  jego oryginalny styl. Ten wielki zamek służył bogaczowi jako letnia rezydencja. Stromą, brukowaną drogą doszliśmy –  przechodząc przez dwie mniejsze – do głównej bramy zamku,  niestety zamkniętej. Na główny dziedziniec nie weszliśmy, ale i tak byliśmy wewnątrz murów i mogliśmy podziwiać piękny widok na Mozelę i miasto poniżej. Z zamku zeszliśmy do miasteczka z ładnym rynkiem i kamienicami z muru pruskiego, najstarsza – liczyła ponad 300 lat. Zabytkowa fontanna na rynku była niewiele młodsza. Potem był spacer śliczną promenadą wzdłuż Mozeli. Na koniec zostawiliśmy sobie wejście na pobliskie wzgórze z punktem widokowym – na który poprowadzono wyciąg krzesełkowy, nieczynny zimą. Droga na wzgórze prowadziła miejscami dość eksponowaną ścieżką, ale widok był wart wysiłku. Wzrok przykuwał przede wszystkim zamek na niższym, sąsiednim wzniesieniu, a potem miasto w dole i dolina Mozeli.

Kolejny zamek znajdował się 45 min jazdy samochodem. Po zostawieniu auta na leśnym parkingu, jedną z dróg w 20 minut doszliśmy do zamku Eltz. 20140128134008

Ten gotycki zamek robi wrażenie nie tylko majestatycznym wyglądem, ale ciekawym położeniem. Znajduje się w kotlinie rzeki (Elzbach) i równocześnie na wysokim wzgórzu. Zbudowana głównie z kamienia twierdza  z wielokondygnacyjnymi skrzydłami, łączy w sobie różne style architektoniczne. Jest to wynik wielu etapów budowy od XII do XVIII w. a dzisiejszy wygląd zamku to efekt gruntownej konserwacji z XIX w. O tej porze roku zamek zamknięty był na cztery spusty, więc zostało nam podziwianie go tylko od zewnątrz. Obeszliśmy go wokół wszystkimi możliwymi  ścieżkami, fotografując z każdej strony. Pagowi otoczenie zamku jak i brak turystów bardzo odpowiadało, bo mógł bez smyczy biegać do woli i popluskać się w rzece. Do auta wróciliśmy inną, dłuższą drogą.

Dzień 4 Enkirch

To wycieczka na druga stronę Mozeli do miasteczka Enkirch. Drogą w lesie weszliśmy na zalesiony grzbiet, biegnący równolegle do rzeki. W najwyższym punkcie wzniesienia na prawie 300 m n.p.m. znajdowała się wioska z której, roztaczała się przepiękna panorama na cały TrabenMount Royal, na zakola Mozeli. Dalej, schodząc coraz niżej w kierunku miasteczka przez winnice jedną z dróg doszliśmy do uroczego Enkirch.

20140129115212Powrót to droga przez las drugą stroną grzbietu, potem przez uprawne pola, gdzie przy silnym wietrze podziwialiśmy płynącą daleko w dole krętą Mozelą. Schodząc do Trarbach, odwiedziliśmy górujące nad miastem na 200 metrowym wzgórzu ruiny średniowiecznego zamku Grevenburg. Jest to świetny punkt widokowy, z którego roztacza się piękna panorama na Traben-Trarbach na dwóch brzegach rzeki i oczywiście winnice. Zejście do Trarbach prowadziło oczywiście drogą – mocno stromą – przez winnice, które ciągnęły się aż do samych zabudowań.

Dzień 5 Trewir

Dzień który spędziliśmy na zwiedzaniu najstarszego w Niemczech miasta Trewir (założone ok. 16 rok p.n.e.). Dzielące nas 55 km pokonaliśmy w godzinę.  Po zostawieniu samochodu na piętrowym parking w galerii handlowej (innego parkingu nie udało nam się znaleźć) w centrum i ruszyliśmy w miasto. Najbliżej mieliśmy do pierwszego z wielu zabytków miasta – wpisanych na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO  romańskiej Katedry Św. Piotra (Dom St. Peter) i stojącego tuż obok Kościoła Najświętszej Marii Panny z XIII w. Byliśmy z psem więc zwiedzaliśmy wnętrza pojedynczo. Pierwsza zaczęłam zwiedzanie i żaden bilet wstępu nie był konieczny. Olbrzymie romańskie wnętrze robiło piorunujące wrażenie, zwiedzających było niewielu więc w ciszy mogłam obejrzeć liczne ołtarze, tron biskupi, płyty nagrobne. Z Katedry wąskim przejściem przeszłam do Kościoła NMP, zbudowanym na planie przypominającym 12-płatkową różę.

Tuż obok kościołów, znajduje się średniowieczny Rynek  Główny z przepięknie odrestaurowanymi kamienicami – tu było bardziej tłoczno. Najstarsze zabytki czyli pozostałości z czasów rzymskich zostawiliśmy na koniec. Wszystkie są również wpisane na listę UNESCO. Poza Rzymem nie ma chyba innego miejsca, gdzie rzymskie budowle są tak dobrze zachowane, do tego zwiedzanie od zewnątrz nic nie kosztuje! Najważniejszym zabytkiem miasta jest – Porta Nigra -„Czarna brama„, brama miejska z II w n.e.  Wciśnięta jest nieszczęśliwie między ruchliwe ulice w centrum miasta, przez co jej urok nieco traci.

20140130134942Trudne jest zrobienie jej ładnego zdjęcia, bez ludzi i samochodów. Dalsze kroki skierowaliśmy do Bazyliki Konstantyna. Zbudowana w III w. n.e. jako sala tronowa, przez cesarza Konstantyna Wielkiego, który Trewir wybrał na swoją siedzibę (przełom III/IV w n.e.). Obecnie budynek służy jako kościół ewangelicki. Zbudowana na planie prostokąta, ta wielka, prosta bryła jest największą, zachowaną do dziś salą rzymską: długą na 67 m, szeroką na 27 m, i wysoką na 33 m. I do dziś robi wrażenie swym ogromem. Obok stoi dużo młodszy bo z XVII w. elegancki Pałac Elektorski z dużym ogrodem. Dalej był park, gdzie Pag mógł załatwić swoje potrzeby (oczywiście co trzeba sprzątnęliśmy) i pobiegać z innymi psami. Za parkiem przy kolejnej ulicy, znajdowały się Termy Cesarskie  z IV w. zbudowane dla Konstantyna. Do dziś zachowała się tylko ich część i trudno mi było uwierzyć, że ten super nowoczesny – jak na tamte czasy – kompleks łaźni, z całym systemem kanalizacji i ogrzewania nigdy nie były używany! Po tym, pozostał nam już powrót do samochodu i do Traben. Zrobiliśmy sporo kilometrów, ale wszędzie doszliśmy na nogach, bez korzystania z komunikacji miejskiej, ani samochodu. Ciekawe, że jedyne pieniądze jakie wydaliśmy tego dnia to była opłata za parking, wszystkie zabytki obejrzeliśmy za darmo!

Dzień 6 Wolf i okolice Mozeli

W ten najbardziej słoneczny dzień, znowu spacerowaliśmy po winnicach, tym razem na północ od Traben. Drogą wzdłuż Mozeli doszliśmy do pierwszego mostu, którym przeprawiliśmy się na drugi brzeg rzeki, do miasteczka Wolf.  Dalej za nim, był spacer winnicami  na 200-metrowe wzgórze z ruinami średniowiecznego kościoła klasztornego Wolfer.

20140131133116Był to równocześnie punkt widokowy, na zakole Mozeli i miasto po jej drugiej stronie Kröv. Po wczorajszej „miejskiej” wycieczce Pagowi najwyraźniej brakowało wybiegania na łonie natury, bo biegał bez opamiętania. Dalej był spacer tarasowymi winnicami skąpanymi w słońcu i tak upłynął nam ostatni dzień nad Mozelą. Do Traben wróciliśmy dołem, drogą i ścieżką rowerową wzdłuż rzeki.

Dolina Mozeli to ciekawe miejsce z malowniczymi krajobrazami, romantycznymi miasteczkami oraz zamkami i ruinami. Doskonałe miejsce gdzie, my – właściciele psów możemy napić się dobrego, wytrawnego wina, podczas gdy nasze psy mogą wybiegać się do woli (bez smyczy), po mniej lub bardziej stromych zboczach winnic. Nawet weekendowy wyjazd (ze względu na psa najlepiej poza sezonem) może być ciekawą przygodą.

Bawarskie lato 2012

  „Bawarskie lato 2012” 10-23 VIII 2012

Tegoroczne wakacje, wypadły nam wyjątkowo latem, dokładnie w sierpniu i były to nasze  pierwsze tak wakacje z naszym 8-miesięcznym labradorem. Był to już drugi wyjazd Paga w góry, ale do Austrii pojechał jako półroczny szczeniak i nasze wycieczki nie były wtedy za długie, generalnie w górach mu się podobało i liczyliśmy że teraz będzie podobnie. Tym razem mieliśmy zamiar odwiedzić niemiecką Bawarię i pochodzić po Alpach Bawarskich. Wiele czynności miał robić pierwszy raz w życiu, np. spać pod namiotem, płynąć rowerem wodnym, ale po kolei … . 10 sierpnia dotarliśmy do miasteczka Osterreinen nad Jeziorem Forggen (Forggensee) i na 4 noce zatrzymaliśmy się na Campingu  Magdalena. Ogromny camping nad jeziorem, z ładnym widokiem na góry i jezioro,  był zapełniony w sezonie.

 Dzień 1 Neuschwanstein

Pierwszego dnia pojechaliśmy do miejscowości Füssen (20 km), żeby obejrzeć jedną z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Niemiec, – zamek Neuschwanstein. Znany z czołówek bajek Walta Disneya neogotycki zamek, jest odwiedzany przez miliony turystów z całego świata. Co widać było po ilości i tablicach rejestracyjnych samochodów i autokarów, stojących na wielkich  parkingach u jego podnóża. Z tych parkingów można było dojść do drugiego, mniejszego zamku Hohenschwangau. Sam zamek zbudowany jest na wysokiej, stromej skale, otoczony lasem i żeby do niego dojść z parkingu, musieliśmy pokonać asfaltową drogę, zajęło nam to niewiele ponad 30 min. Doszliśmy tylko do dziedzińca, bo do dalszego zwiedzania konieczny był bilet i przewodnik. (Kolejka do kasy to minimum 2 godz., ale można je zarezerwować przez internet http://www.hohenschwangau.de. Śnieżnobiały zamek wybudowany w 2 połowie XIX w. przez króla Ludwika II Bawarskiego, stylizowany na średniowieczną warownię, ze strzelistymi wieżami, zwodzonymi mostami, oczywiście robił na nas wrażenie. Ale bez żalu opuściliśmy oblegany przez turystów zamek, żeby obejrzeć go w całej krasie z innej, wyższej perspektywy. Jednym  z takich miejsc (jeśli nie najlepszym) jest, znajdujący się ok. 30 min za zamkiem,  stalowy most Marienbrücke. Ludzi było mniej, a panorama na zamek niesamowita. Już samo przejście przez most, wiszący  90 m na rzeką, na drugi brzegi wąwozu Pöllat, wymagało trochę odwagi, zwłaszcza gdy ma się lęk wysokości. I Paga musieliśmy odpowiednio zmotywować, żeby najpierw na most wszedł a potem przeszedł na jego drugą stronę. Wystarczyło, że stanęłam z dużym smakołykiem na końcu mostu, a Pag z Krzyskiem ruszył za mną. Na koniec został nagrodzony gromkimi brawami, bo zauważono jego bohaterski sprint, bo chyba nikt w takim tempie nie pokonał tego mostu… . Większość turystów tu zawracała, co oznaczało – w końcu – puste ścieżki, a my trzymając się szlaku, zaczęliśmy wspinać się na pobliski szczyt Tegellberg,   dotarliśmy tylko na 1200 m, (wierzchołek – 1720 m n.p.m.) nie chcieliśmy za bardzo męczyć Paga, a najważniejszy cel osiągnęliśmy, bo uwieczniliśmy „bajkowy zamek” robiąc zdjęcia z  różnej wysokości. Jak na pierwszy aktywny dzień, zrobiliśmy umiarkowany spacer – 10 km.

Dzień 2 Forggensee

Ten dzień był, dniem „odpoczynku”. Pag musiał odpocząć po wczorajszej wycieczce po górach. Dziś był tylko spacer wzdłuż jeziora, w kierunku Füssen. Doszliśmy do sali koncertowej z ładnym ogrodem angielskim i zawracaliśmy z powrotem. Po drodze były przerwy na piknikowanie w ładniejszych miejscach i na zabawę  z Pagiem przy brzegu jeziora, bo na pływanie nie był jeszcze gotowany … . Wyszło w sumie 10 km, rozłożone na prawie cały dzień.

Dzień 3 Schwansee i Alpsee

Znowu przyszedł czas na ambitniejszą wycieczkę. Autem znowu podjechaliśmy do Füssen, samochód zostawiliśmy na jednym z parkingów niedaleko zamków i ruszyliśmy nad jeziora. Tego dnia mijaliśmy niewielu turystów na swojej drodze, więc Pag mógł biegać bez smyczy. Najpierw było mniej „turystyczne” otoczone lasem jezioro Schwansee, na tyle niewielkie, że obeszliśmy je niemal całe, w paru miejscach Pag wszedł do wody, jednak na pływanie w dalszym ciągu nie miał ochoty. Żeby podejść do drugiego jeziora Alpsee, musieliśmy trochę się zmęczyć podchodząc wyżej leśną drogą. Jezioro również obeszliśmy wokół, po drodze „zaliczając”  kilka punktów widokowych na wysokich skarpach, były też przerwy przy ławkach, no i Pag po raz pierwszy napotkał na swojej drodze dziwny, ażurowy mostek. Ale tym razem był na tyle bojaźliwy że, nie mieliśmy innego wyjścia i Krzysiek musiał przenieść go na rękach. Na szczęście nie ważył jeszcze 30 kg … . Po drodze trafiliśmy do wypożyczalni łódek i rowerów wodnych i postanowiliśmy opłynąć jezioro rowerem wodnym. Pag ochoczo przystał na to, po czym wszedł na rower i … zapadł w drzemkę.  Nawet widok dwóch zamków, z perspektywy jeziora nie przebudził go. I tak upłynęła nam godzina. Otoczone zalesionymi górami jezioro, od strony miasta ma „przyklejony” niewielki kawałek plaży z deptakiem i ogródkami kawiarnianymi. Tamtędy,  mijając po drodze neogotycki zamek   Hohenschwangau –  w 10 min doszliśmy do auta.

Dzień 4 Kochelsee

Przyszedł czas na zmianę miejsca i poznanie kolejnego regionu Bawarii. Nie udało nam się znaleźć wolnego miejsca na campingu nad pięknie położonym jeziorem Walchensee. I ostatecznie wylądowaliśmy na niedużym campingu, położonym na południowym brzegu  Jeziora Kochelsee – Kesselberg. Otoczony górami i polami camping z dala od miasta, z kamienistą plażą, przez 4 dni był naszym domem. Były to upalne i słoneczne dni i nasi  niemieccy sąsiedzi okazali się na tyle mili, że pożyczyli nam parasol dla Paga, żeby mógł odpoczywać w cieniu. Po załatwieniu wszystkich formalności i rozbiciu namiotu, zrobiliśmy sobie wycieczkę (12 km) wokół gór położonych najbliżej jeziora. W większości szlak prowadził leśnymi drogami, mniej polnymi, ale najciekawsza widokowo była kilometrowa ścieżka wzdłuż jeziora, wybita w skalnej ścianie. Po drodze były ładne widoki na jezioro.

Dzień 5 Garmisch-Partenkirchen

Poranek zaczął się od ulewy, gdy koło południa w końcu się wypadało, ruszyliśmy do Garmisch-Partenkirchen. Do przejechania mieliśmy ok 40 km.  Zaczęliśmy od samego miasta, samochód zostawiliśmy na parkingu blisko centrum. „Zwiedzanie” miasta upłynęło nam pod znakiem szukania sklepu turystycznego, w celu kupienia kartusza z gazem. To co najbardziej rzucało się w oczy to pastelowe domy w stylu tyrolskim z  kolorowymi motywami najczęściej religijnymi. Po zaopatrzeniu się w butlę i zrobieniu zakupów w Lidlu, wyjechaliśmy z miasta. Nie interesowało nas, „zdobycie” najwyższego szczytu Niemiec – Zugspitze (a jest kilka możliwości). Skierowaliśmy się w okolice słynnej olimpijskiej skoczni Große Olympiaschanze. Spacer wokół całego kompleksu skoczni ( są 4 ), po stadionie olimpijskim u ich podnóża, był rozgrzewką przed wycieczką w góry. Niedaleko skoczni znajduje się inna atrakcja –  700 metrowy wąwóz Partnachklamm. Warto było wydać 4 € i przejść się  dnem tego rzecznego wąwozu, którego ściany sięgają nawet 80 m, dać się zmoczyć przez rwącą rzekę wzdłuż, której idziemy i mijane wodospady. Po przejściu wąwozu kontynuowaliśmy wycieczkę szlakiem po górach, a Pag po raz pierwszy przeszedł na własnych łapach po ażurowym moście! Pętla zajęła nam 10 km.

Dzień 5 Kochel am See

W ten upalny dzień, zrobiliśmy sobie spacer w drugą stronę jeziora – do miasteczka Kochel am See. Płaska trasa, częściowo chodnikiem, częściowo kamienistą plażą wzdłuż jeziora, z Pagiem na smyczy. W niedużym miasteczku z ładnym centrum i piętrowymi domami z pastelowymi motywami, zrobiliśmy zakupy. Droga powrotna na camping prowadziła już górami przez las, po drodze ochłodziliśmy się w leśnym wodospadzie. Całość to ok. 11 km.

Dzień 6 Inzell

Znowu przyszedł czas na zmianę miejsca, tym razem musieliśmy przejechać 120 km na wschód Niemiec, do miasteczka Inzell. Dalej byliśmy w Górnej Bawarii a dokładnie w południowo-wschodnim rogu Niemiec, skąd do Austrii było tylko 20 km. Pięciotysięczne, miasteczko (najchętniej odwiedzane zimą, przez amatorów narciarstwa biegowego), jest otoczone górami, latem przyciąga turystów licznymi szlakami turystycznymi. Tym razem mieliśmy zamieszkać we wcześniej zarezerwowanym mieszkanku.

Dzień 7- 13 Inzell i okolice

Kolejne, upalne dni upłynęły nam na poznawaniu ciekawych miejsc wokół  Inzell. Niepowodzeniem zakończyło się wejście na najbliższy szczyt  Falkenstein.  Wysokość 1181 m n.p.m. – może nie była imponująca, jednak skapitulowaliśmy tuz przed szczytem, gdy grań okazała się zbyt niebezpieczna. Ale ładną panoramę Inzell podziwialiśmy z innego szczytu  z wysokości 1100 m n.p.m. W samym mieście, jak i wokół niego jest sporo ścieżek dla amatorów pieszych wycieczek, rowerów i nordic walking, więc każdego dnia odkrywaliśmy ciekawe miejsca. Czasami były to płaskie doliny z jeziorami (FalkenseeKrottensee) czy schroniskami, innym razem malownicza ścieżka wzdłuż rwącego potoku z wodospadem.

12 sierpnia wracaliśmy do Polski, po udanym, wakacyjnym debiucie z Pagiem.  Pag na „5” zdał egzamin z podróżowania. Okazał się świetnym towarzyszem podróży, który lubi zarówno długie podróże samochodem, jak i spanie pod namiotem (tylko dlaczego na materacu z właścicielami?!) łatwo nawiązuje „międzynarodowe” przyjaźnie, a długie wycieczki (gorzej z wiszącymi mostami) lubi i kondycyjnie świetnie daje radę. Co roku zamierzaliśmy robić sobie dłuższe wakacje, tylko już nie latem, ale wiosną, żeby uniknąć upałów i tłumów.