Nie tylko pagórki czyli malownicza Toskania

„Nie tylko pagórki czyli malownicza Toskania”        (21.V-8.VI.2016)

Wakacje 2016 postanowiliśmy spędzić znowu we Włoszech, a dokładnie w malowniczej Toskanii. Byliśmy tu w 2014 r. – zaledwie cztery dni, ale Toskania na tyle nas wtedy zauroczyła, że postanowiliśmy wrócić, tylko już na dłużej. Ten region Włoch, to nie tylko malownicze pagórki z cyprysami,  ale również góry i wyspy.  Pierwszy tydzień mieliśmy spędzić w górach na północy regionu – w Alpach Apuańskich, kolejne 3 dni – na południu Toskanii  (50 km na południowy – zachód od Sieny) w okolicach miasteczka Gavorrano, żeby popłynąć na toskańską wyspę  – Elbę.  Przez ostatnie 5 dni w Toskanii, naszą bazą wypadową do przepięknej – wpisanej na listę UNESCO – doliny Val d′Orcia, miał być camping w pobliżu miasteczka San Giovanni D′Asso. W planach mieliśmy też, odwiedzenie mniej lub bardziej znanych toskańskich miasteczek i napicia się espresso na malowniczych piazzach. (PizęFlorencję zwiedziliśmy już wcześniej). Nie wspominając już o spróbowaniu  toskańskiego wina, zjedzeniu pizzy i zrobieniu doskonałego zdjęcia, idealnemu toskańskiemu krajobrazowi…

Dzień 1 Gallicano ALPY APUAŃSKIE

Przez Niemcy, Austrię (tu był nocleg), dotarliśmy do Włoch. A dokładnie do górskiego miasteczka Gallicano, położonegoIMG_2283 w środku Alp Apuańskich, w rozległej dolinie Serchio (same góry z Alpami nie mają żadnego związku, leżą w Apeninach). Przez  tydzień Gallicano było naszą bazą wypadową w góry i w inne ciekawe miejsca w dolinie. Położone poza miastem, z ładnym widokiem na góry, nasze mieszkanie (jedno z trzech w niskim budynku) okazało się bardziej przytulne i komfortowe niż na zdjęciach. Pies blisko, po drugiej stronie  ulicy miał trawnik, gdzie mógł załatwić swoje potrzeby. Do tego przemiła, uczynna i lubiąca psy (też kiedyś posiadaczka labradora) właścicielka, która za psa nie pobierała żadnych opłat. Miejsce również Pagowi się podobało, bo wkradł się w łaski sąsiadów i mógł sobie do woli biegać po sporym trawniku i ogrodzie. Więcej o kwaterze na: www.hermitageholidays.com/pl-pl/

Dzień 2 Lukka

Z powodu deszczu musieliśmy zmieniać plany, zamiast w góry wyruszyliśmy do Lukki, dojechaliśmy w 45 min (38 km). Samochód zostawiliśmy na dużym, płatnym parkingu i przechodząc jedną z bram, w renesansowych murach znaleźliśmy się wewnątrz starego miasta. Po czym wąską, zatłoczoną uliczką, doszliśmy do głównego placu  – Piazza San Michele. Najważniejszym zabytkiem był tu, pochodzący z XII w. kościół San Michele in Foro, zbudowany z kolorowych pasów marmuru. Z rzucającą się w oczy wysoką fasadą, przewyższającą linię dachu, z licznymi arkadami i kolumnami. W drodze do kolejnego placu natknęliśmy się na dom urodzenia Giacomo Pucciniego – Casa di Puccini, dziś mieści się tu muzeum kompozytora. Kolejny plac – Piazza San Martino – mniejszy od poprzedniego, ale z najważniejszym kościołem w Lukka – Katedrą San Martino z XV w. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy była asymetryczna fasada katedry  – przez dobudowanie obok dzwonnicy (była akurat remontowana). Zbudowana z biało-brązowego marmuru, z trzema rzędami arkad, budowla dominowała na placu. Było tu mniej tłoczno, a Pag mógł napić się wody z marmurowej fontanny.IMG_2346 Spacerując w labiryncie wąskich uliczek,  trafiliśmy pod XV-wieczną wieżę Torre Guinigi,  na szczycie której rosną dwa dęby. Wysoka, widoczna z daleka wieża, była świetnym punktem orientacyjnym. Przez bramę w jednej z uliczek, weszliśmy na największą osobliwość miasta, owalny plac – Pizza del Anfiteatro. Wybudowany w miejscu dawnego amfiteatru rzymskiego plac. Otoczony przez pastelowe kamienice, z rozstawionymi kawiarnianymi  stolikami z parasolami, plac kusił, żeby odpocząć przez chwilę przy jednym z nich. Do dziś nie bardzo wiem, dlaczego tego nie zrobiliśmy, żeby przy espresso napatrzeć się na ten owalny plac, którego 100 lat wcześniej tu jeszcze nie było. Po 2 godzinach zmęczeni turystycznym zgiełkiem, uciekliśmy na stare mury otaczające starówkę. Szczytem zabytkowych, szerokich murów z 6 bramami, biegnie czterokilometrowa, piękna, aleja spacerowa. Stąd – z jednej strony, podziwialiśmy starówkę żeby z drugiej, popatrzeć na znajdującą się poza obrębem murów, bardziej nowoczesną Lukkę.  I Pagowi się tu bardziej podobało, bo nie musiał się powstrzymywać przed oznaczaniem terenu. A tu, terenów zielonych – zwłaszcza w 11 bastionach, pełniących funkcję parków, nie brakowało. I właśnie spacer po tych osobliwych murach, będzie dla mnie najmilszym wspomnieniem z Lukki.

Dzień 3 Monte Forato 1223 m n.p.m. – Calomini Hermitage

Doczekaliśmy się w końcu pięknej pogody, więc wyruszyliśmy na górski szlak, z zamiarem wejścia na popularny, z ciekawym łukiem skalnym – szczyt Monte Forato. W drodze do miasteczka , odbiliśmy z głównej drogi, żeby dojechać do góry asfaltową drogą, na brzeg skalnego urwiska – do Pustelni Calomini Hermitage.IMG_2429 Kilometrowa, kręta i wąska droga, czasami na skraju przepaści, jest sporym wyzwaniem dla kierowców. W końcu ta pustelnia „zawieszona” jest na potężnej ścianie skalnej, jakieś 70 m od jej podstawy. Auto zostało na niedużym bezpłatnym parkingu, a my przez bramę weszliśmy do białego kompleksu, będącego akurat w remoncie. Musieliśmy obejść się jednak smakiem, bo nie udało nam się wejść do środka kościoła. (Byliśmy w środku  tygodnia, a wnętrze jest dostępne dla turystów tylko w weekend). Ale przynajmniej dokładnie przyjrzeliśmy się XVIII wiecznej kolumnowej fasadzie kościoła, oraz klasztorowi z dzwonnicą. Trudno było mi uwierzyć, że większa część kościoła ukryta jest w skale. Po czym samochodem  wróciliśmy na dół, do głównej drogi i w kwadrans dojechaliśmy do miasteczka Fornovolasco, oczywiście krętą i wąską drogą. Miasteczko malowniczo wciśnięte w wąską dolinę wzdłuż rzeki. Na jedynym (bezpłatnym) parkingu w miasteczku, zostawiliśmy auto i wyruszyliśmy na szlak na Monte Forato. Oznaczenia szlaków w tym masywie były dość dobre, co prawda wszystkie były  w kolorze czerwono-białym, ale ponumerowane, często z czasem i nazwą miejsca do którego prowadziły. Tuż za miastem kolorowa mapka ze szlakami, rozjaśniła nam obraz naszej drogi. I tak do przełęczy Poce di Petrosciana 961 m n.p.m. (szlak nr. 6), doszliśmy drogą wzdłuż wyschniętego koryta strumienia, a potem wyraźną, stromą ścieżką, przez las. Zajęło nam to ok 2 h, szlak był bez większych trudności. Na przełęczy odsłoniła się przepiękna panorama na pobliskie szczyty z jasno-błękitnym morzem w tle. IMG_2493 Podobne trochę  do naszych zalesionych Beskidów, Alpy Apuańskie pokazały drugą twarz, kiedy to nad zielonymi szczytami, zaczęły pojawiać się granie o fantazyjnych kształtach. No i z taką „łagodniejszą” granią mieliśmy się za chwilę zmierzyć. Na przełęczy zaczynał się szlak  nr 110 i przez pierwsze kilkanaście metrów w górę, musieliśmy użyć  rąk.  Bałam się  trochę o Paga, jak się okazało – niepotrzebnie –  bo radził sobie lepiej od nas i to on  na nas musiał czekać, a nie my na niego. Uporawszy się z tym najtrudniejszym odcinkiem szlaku, weszliśmy w las i łagodną ścieżką stopniowo, nabieraliśmy wysokości. Za ostrym zakrętem, wypatrzyliśmy – dzisiejszy cel – położony na siodle, dzielącym dwa wierzchołki góry – skalny pomost. Jest on celem wielu wycieczek, my trafiliśmy na miłą grupę Anglików, którzy nie tylko chętnie zrobili nam zdjęcia (naszym aparatem), ale i pobawili się z Pagiem, który przekupiony smakołykami, był gotowy do pójścia z nimi. Sam łuk robi spore wrażenie, a na żywo wydaje się jeszcze większy niż na zdjęciach, a spod niego można podziwiać  inne szczyty. IMG_2538Nie udało nam się przejść po tym 8-metrowym pomoście, bo zaczęła zmieniać się pogoda, z porywistym wiatrem przyszła mgła, która przysłoniła nam dosłownie wszystko. Po wbiegnięciu na skalisty północny wierzchołek Monte Forato z krzyżem,  zeszliśmy trochę poniżej grani. I szlakiem nr 12, najpierw dość stromą ścieżką, potem gruntową drogą w lesie, wróciliśmy do Fornovolasco (ostatnie 3-4 kilometry pokrywały się z drogą do góry). Całość zajęła nam około 12 km.

Dzień 4 Barga

Samochodem podjechaliśmy do pobliskiego miasteczka Fornaci di Barga. Na parkingu koło supermarketu zostawiliśmy auto i już na nogach, zaczęliśmy 5-kilometrową wycieczkę do zabytkowego miasteczka – Barga. Do położonej na górze, otoczonej górami Bargi, droga wiodła – oczywiście pod górę. Wokół nas roztaczały się sielskie krajobrazy: zaorane pola, ukwiecone łąki, uprawy oliwek i winorośli, a na horyzoncie gór, cisza i spokój, oraz  żar lejący się z nieba. Do tego okazałe wille i zadbane gospodarstwa z ogrodami, oraz aleje cyprysowe i laski bambusowe z 4-metrowymi okazami (nie wiedziałam, że rosną w Europie!). W końcu dotarliśmy do przedmieść Bargi z okazałymi willami. IMG_2693Tu przy głównej ulicy, zrobiliśmy sobie postój przy ławkach, na platformie widokowej, z rozległą panoramą na górzystą okolicę. Stąd od starówki, dzieliła nas tylko stroma ulica. Przechodząc przez zabytkową bramę w starych murach, znaleźliśmy się wewnątrz starówki. Przemierzając labirynt ciasnych – pustawych jeszcze – uliczek, placyków z pałacami, kafejkami i kościółkami, pokonując całą masę stromych podejść i schodów, znaleźliśmy się u podnóża przepięknej katedry. Prowadziły do niej szerokie, kamienne schody. Wyżej, wchodziliśmy już osobno, bo jedno z nas musiało zostać z Pagiem, czemu nie protestował bo w końcu mógł sobie dłużej odpocząć w cieniu. Położona na szczycie wzgórza, majestatyczna katedra góruje IMG_2680nad Bargą, a z jej dziedzińca  podziwialiśmy niesamowitą panoramę   Alp Apuańskich.  XI-wieczna Katedra Św. Krzysztofa, zrobiła na nas wrażenie swoją prostą bryłą z białego wapienia i surowym wnętrzem. Do tego, podobna do wieży obronnej – dzwonnica wyrastająca z … dachu katedry. Ciemne, z małymi oknami wnętrze, kryło dwie piękne perły: romańską ambonę  oraz drewnianą figurę patrona miasta i katedry – San Cristoforo (czyli Św. Krzysztofa). Także trochę czasu spędziliśmy w tym pięknym miejscu. Potem był spacer mniej starymi, ale również ciekawymi ulicami Bargi. Powrót tą samą drogą, całość zajęła nam 14 km.

Dzień 5 Gallicano – Grotta del Vento

Zwłaszcza Pagowi należał się odpoczynek. Gdy on odpoczywał na trawniku przed domem w Gallicano, to my część dnia spędziliśmy osobno. Ja sobie zrobiłam godzinną wycieczkę biegową po pagórkach Gallicano i wzdłuż rzeki (River path) Dobiegając do drogi prowadzącej IMG_2801do Fornovolasco z dołu mogłam podziwiać Pustelnię Calomini Hermitage. Po moim powrocie, Krzysiek zrobił sobie wycieczkę (samochodem) do Jaskini Wiatru (Grotta del Vento). Wąziutka i kręta droga do groty od strony Fornovolasco, z powodu urwisk skalnych, była dużym wyzwaniem, z którym Krzysiek świetnie sobie poradził. W jaskini spędził 2 godziny (trasa nr 2), z panem  przewodnikiem oraz przewodnikiem audio w języku polskim. Z wielu ciekawych miejsc z efektownymi stalaktytami i stalagmitami, najciekawsza okazała się 50-metrowa Przepaść Gigantów.  Szczegóły o Grotta del Vento: www.grottadelvento.com/ENG/percorsi.aspx

Dzień 5 Monte Sumbra 1765 m n.p.m.

Samochodem przyjechaliśmy do oddalonego o 50 min od Gallicano miasteczka Capanne, położonego na 800 m n.p.m. i stąd zaczęliśmy wędrówkę szlakiem nr. 145 na szczyt Monte Sumbra.IMG_3008 Szlak bardzo ciekawy, momentami dość stromy z ekspozycją i z niesamowitymi widokami. Najpierw szliśmy przez las, drogą zasypaną kasztanami  w łupinach z ostrymi igłami. Okazały się one zmorą dla łap Paga bo wbijały się w jego poduszki. Więc co parę metrów zatrzymywaliśmy się, żeby uwolnić łapki z igieł, próbując naszymi traperami torować Pagowi ścieżkę przez koszmarne kasztany. Ale tak wyglądał nasz tylko pierwszy kilometr na szlaku. Gdy droga zrobiła się bardziej stroma, zaczęły się pojawiać pojedyncze skały i widoki. W murze skalnym – do którego doszliśmy, na pierwszy rzut oka – nie do przejścia – musieliśmy przecisnąć się przez bardzo wąską, długą na jakieś 8 m szczelinę. Potem było dość strome zejście po kamieniach w dół i dalej już wąską ścieżką po trawiastym zboczu kolejnej góry, zaczęliśmy stopniowo nabierać wysokości. Zaczęły się odsłaniać przepiękne widoki na góry – wyżej, a niżej – na zielone oczko jeziora Isola Santa. Był upał i trochę cienia dawały pojedyncze drzewa i pozostałości kamiennych chat pasterskich, gdzie robiliśmy sobie postoje. Od jakiegoś czasu staliśmy się obiektem ciągłej obserwacji, ze strony sporego stada kozic (naliczyliśmy ich 10 sztuk!). IMG_2904Grupie przewodził czarny cap z pokaźnymi rogami, który ze skalnej kazalnicy miał doskonały widok na „intruzów”. Pozostałe kozice musiały zadowolić się widokiem  ze stromego  zbocza. Były chyba przyzwyczajone do widoku ludzi, bo nie spłoszyliśmy ich, gdy  trochę się do nich zbliżyliśmy. Straciwszy z oczu kozice, doszliśmy na wysokość 1452 m n.p.m., do miejsca – Colle delle Capanne,  gdzie krzyżowały się szlaki. Według jednego z drogowskazów na Monte Sumbra mieliśmy jeszcze 1,20 h. Odpoczynek przy drewnianych ławkach i stolikach był obowiązkowy, żeby zebrać siły i odpocząć przed ostatnim, nieco eksponowanym – ale i najpiękniejszym – odcinkiem szlaku. Ale najpierw musieliśmy drogą podejść przez bukowy las, żeby znaleźć się na długim, skalistym grzbiecie. Ścieżka gdy wychodziła z lasu, biegła tuż nad krawędzią przepaści. Przed nami wyłoniła się w całej krasie, południowa ściana Monte Sumbra. Marmurowa, pionowo opadająca w dół, 700-metrowa ściana, wygląda trochę, jak przecięta wzdłuż na pół – góra. Dalsza kilometrowa, wyraźna ścieżka biegła bliżej lub dalej głównej grani prowadzącej na szczyt.IMG_2998 Następnie czekała nas mozolna wspinaczka po kamiennych blokach i kamieniach, potem stroma ścieżka zaprowadziła nas na skraj  urwiska, żeby na koniec trawiastym, łagodnym zboczem dojść na szczyt z metalowym krzyżem. Dopiero pod szczytem, spotkaliśmy  pierwszych dziś turystów! A na szczycie zapierająca dech w piersiach, rozległa panorama na Alpy Apuańskie, jezioro Di Vagli (jutro mieliśmy tu przyjechać), kamieniołomy na Monte Altissimoro oraz Morze Tyrreńskie. Było pięknie, niestety Pag z braku cienia, nie podzielał naszego entuzjazmu. Tu zrobiliśmy sobie dość długi odpoczynek (pilnując, żeby nasz labrador nie uciekał z naszego cienia), bo czekał nas jeszcze powrót do samochodu. Odbył się on –  tym samym szlakiem, którym przyszliśmy, z koszmarnymi, kolczastymi kasztanami na koniec.

Dzień 6 Lago di Vagli

Po ciężkim wczorajszym dniu, przyszła kolej na „spacerowy” dzień. Samochodem dojechaliśmy do oddalonego o 32 km od Gallicano jeziora Lago di Vagli. IMG_3016Największe sztuczne jezioro Toskanii, wypatrzyliśmy wczoraj, wspinając się na Monte Sumbra. Otoczone górami, jezioro z  malowniczym półwyspem z miasteczkiem Vagli Sotto, na tyle nas zainteresowało, że postanowiliśmy spędzić tu cały dzień. Z Lago di Vagli związana jest ciekawa historia miasta-widma.  Gdy z jeziora spuszcza się wodę, co jest konieczne dla przeprowadzenia prac konserwacyjnych tamy, z błota na dnie wyłania się średniowieczne miasteczko Careggine. Gdy w 1948 r utworzono jezioro, z tamą na rzece Edron, miasto-widmo odsłoniło się 4 razy i za każdym razem przyciąga tysiące turystów. (1958, 1974, 1983 i 1994). Samochód zostawiliśmy na bezpłatnym, dużym parkingu u podnóża wzniesienia na którym znajduje się Vagli Sotto. Na wielkim parkingu nasza skoda była jedynym samochodem i ruszyliśmy zwiedzać. Oczywiście droga do centrum wiodła pod górę, przez liczne schody, strome i wąskie uliczki, urocze placyki z ławkami.IMG_3301 Po drodze mijaliśmy stare, niewysokie domy z czerwonymi dachami i koty różnej maści, których na szczęście Pag nie widział. W najwyższym punkcie  miasteczka,  na głównym placu znajdował się kościół z  wysoką dzwonnicą – w remoncie. Żeby dojść do jeziora, musieliśmy zejść uliczką mocno w dół, a ścieżką wzdłuż Lago di Vagli doszliśmy do mostu-deptaka i przeszliśmy na drugą stronę jeziora. Z 140-metrowej kładki roztaczał się ładny widok na Vagli Sotto w tle ze skalistymi, górami. Drugi, bardziej efektowny most bo wiszący,  okazał się niestety zamknięty, ale stąd zobaczyliśmy potężny wierzchołek Monte Sumbra. Dalszy czas minął nam, na spacerowaniu, drogą wzdłuż jednej z odnóg jeziora. Niestety bez dostępu do wody, bo zawsze jakieś krzewy lub drzewa oddzielały nas. W końcu udało nam się znaleźć ustronne miejsce nad samą wodą. Przy płytkiej ale czystej wodzie, z zarośniętym trawą brzegu, zrobiliśmy sobie piknikowanie, a Pag puszczony luzem, zdecydował się nawet na kąpiel. I ja przez chwilę myślałam o pójściu w ślady Paga, ale odwiódł mnie od tego, długi wąż pływający w jeziorze.IMG_3371 Przez gada a właściwie płaza, w pośpiechu opuściliśmy miejsce, bo zaczęłam widzieć węże nie tylko w wodzie… Dalszy spacer prowadził drogą w lesie, a asfaltem wróciliśmy do Vagli Sotto. Lago di Vagli jest za długim jeziorem, żeby w całości je przejść, nam udało się tylko obejść krótszą jego odnogę, ale to wystarczyło żeby uznać Lago di Vagli  za najładniejsze jezioro górskie nad jakim byliśmy.

Dzień 7 Diabelski Most – Volterra – Gavorrano TOSKANIA

Przyszedł czas wyjazdu z Alp Apuańskich i przeniesienia się na południe Toskanii w okolice miasteczka Gavorrano, gdzie czekała na nas kolejna kwatera. Czekała nas ponad 200 kilometrowa podróż. Gallicano żegnało nas w smugach deszczu, na szczęście po 15 min jazdy trafiliśmy w okienko pogodowe, akurat gdy  dojechaliśmy do miejscowości Borgo a Mozzano. IMG_3396Tu, w dolinie rzeki Serchio, znajduje się średniowieczny Most Diabelski (Ponte del Diavolo) znany też pod nazwą Mostu Św. Marii Magdaleny (Ponte della Maddalena). Pora naszego przyjazdu była dość wczesna i byliśmy jedynymi turystami i pobliski parking, gdzie zostawiliśmy auto, oraz most należał do nas. Oryginalny, kamienny most, z pięcioma asymetrycznymi łukami, stopniowo nabiera wysokości (idąc od strony ulicy, nie torów), żeby w najwyższym punkcie osiągnąć wysokość 18 m. Zdążyliśmy zrobić zdjęcia, kiedy zaczęło znowu padać. Wróciliśmy do naszego samochodu i udaliśmy się w dalszą drogę do Gavorrano. Po drodze zamierzaliśmy zwiedzić Volterrę. Przez całą drogę, ponad 100 km – lało jak z cebra. Na szczęście ulewa zamieniła się w kapuśniaczek, kiedy odbywaliśmy żmudną wspinaczkę samochodem, IMG_3527serpentynami na ponad 500-metrowe wzgórze z klifami na którym znajduje się Volterra. Auto zostawiliśmy na wielkim parkingu pod wysokimi, kamiennymi murami. Przez najbliższą bramę, z olbrzymimi drewnianymi drzwiami, weszliśmy do średniowiecznego miasta. Spacerując w labiryncie wąskich uliczek, gdzie kamienice, kostka brukowa na ulicach  oraz dachy były w kolorze ochry, co potęgowało wrażenie elegancji i harmonii. Pustymi jeszcze, mokrymi uliczkami, stopniowo wchodziliśmy coraz wyżej, aż trafiliśmy na główny plac miasta – Piazza dei Priori.  Stoi tu najstarszy ratusz w Toskanii – XIII wieczny Palazzo dei Prior, który do dziś pełni pierwotną funkcję. A obok majestatyczny Palazzo Pretorio, składający się z kilku budynków z wieżą. Na placu znajduje się  też, przebudowana w XVI w z prostą fasadą – romańska katedra, wtopiona się z innymi budynkami. Obeszliśmy wokół  XIII-wieczne baptysterium zbudowane na planie ośmiokąta, częściowo z  pasów jasnego i ciemnego kamienia czym nawiązuje do zabytków z Pizy. Dalej, uliczką zeszliśmy niżej, w okolice średniowiecznych murów, skąd mieliśmy doskonały widok na toskańskie wzgórza poniżej. Po drodze przeszliśmy przez kolejną zabytkową, tym razem Etruską Bramę (Porta Etrusca) z VI w p.n.e. z pozostałościami etruskich rzeźb (Etruskowie byli założycielami miasta). IMG_3577Dalej już było krążenie urokliwymi uliczkami, udekorowanymi kolorowymi flagami, wśród kawiarnianych stolików, sklepików z pamiątkami oraz zaczepiających Paga turystów. Wystarczyło wejść w boczną, mniej reprezentacyjną uliczkę, gdzie przed wejściami do kamienic z domofonami, stały doniczki z kwiatami, ekwilibrystycznie zaparkowane auta oraz stojaki z praniem.  Oczywiście dotarliśmy do ulicy z której rozpościerał się w dole, widok na ruiny teatru rzymskiego, datowanego na I w p.n.e. Tu zrobiliśmy sobie dłuższy postój. Pag przy misce z wodą odpoczywał i nawiązywał międzynarodowe przyjaźnie, a my robiliśmy zdjęcia. Schodząc uliczkami niżej, doszliśmy do okazałej fortecy Medicich (Fortezza Medicea), gdzie mieści się więzieIMG_3740nie. Volterra z klimatyczną, średniowieczną starówką z zabytkami pamiętającymi etruskie i rzymskie czasy, urzekła nas. Do tego atrakcyjnie położona na  wzgórzu,  była naszym „miastem idealnym” i najładniejszym toskańskim miasteczkiem. Ale do przejechania mieliśmy jeszcze 110 km. Im bardziej zbliżaliśmy się do miasteczka Gavorrano tym robiło się ładniej. Przez chwilę – jadąc drogą szybkiego ruchu – zobaczyliśmy morze. W końcu dojechaliśmy do wiejskiej posiadłości, zatopionej wśród pagórków, gajów oliwnych i  cyprysowych alejek. Pagowi otoczenie też się podobało, bo w końcu doczekał się długiego spaceru, podczas którego znowu poczuł smak prawdziwej wolności.

Dzień 8 Elba – Portoferraio

Naszym celem na dziś, była największa z wysp w Archipelagu Toskańskim –  Elba – „wyspa Napoleona”. Tu w 1814 r. zesłano Napoleona Bonaparte, który spędził na wyspie rok, zarządzając nią jako gubernator. W godzinę dojechaliśmy do leżącego nad dwoma morzami:  Morzem Liguryjskim i Morzem Tyrreńskim, portowego miasta – Piombino. Już od starożytnych czasów, miasto było ważnym strategicznie miejscem, otoczonym z trzech stron morzem. Samochód zostawiliśmy na bezpłatnym parkingu i dalej już na piechotę, doszliśmy do dużego portu, z którego o 9:30 odpływał nasz prom.  Wybraliśmy jednego z dwóch przewoźników – Toremar. Rozkład  i cennik promów: http://www.toremar.it/en/. Prawie w ostatniej chwili kupiliśmy bilety i popędziliśmy do czekającego już promu pasażerskiego. Bilet okazał się dość drogi (64,70€ – w dwie strony – pies 4€), ale jak miało się później okazać, wycieczka po Elbie warta była tej ceny. (Chorwackie promy są zdecydowanie tańsze, a za psa nic się nie płaci). IMG_3892Godzinny rejs przez cieśninę, w towarzystwie niemieckich turystów, którzy umilali sobie czas bawiąc się z Pagiem, dość szybko minął. Zwłaszcza końcówka rejsu była najciekawsza, gdy wpłynęliśmy do malowniczej zatoki, otoczonej długim półwyspem na którym znajdował się „żelazny port”- Portoferraio. Po wyjściu z promu, gdy niemieccy emeryci  udali się do luksusowego, klimatyzowanego autokaru, my udaliśmy się na główną, zatopioną w słońcu i w spalinach – ulicę, żeby nią dojść do rezydencji Napoleona (ok. 5 km). Po 15 min spaceru w skwarze, zmieniliśmy plany i autobusem miejskim (linia nr. 2; bilet 1,70€/osobę) w 15 min dojechaliśmy w pobliże willi cesarza – Villa di San Martino. IMG_3953Tonący w zieleni elegancki, okazały pałac, okazał się zamknięty, jak to bywa w każdy poniedziałek… Więc obeszliśmy się smakiem, robiąc kilka fotek zza wysokiej bramy i na pocieszenie kupując sobie kubek z podobizną Napoleona i jego willami (na drugą, skromniejszą Villa dei Mulini, zabrakło nam czasu). Dalsza wycieczka prowadziła przez bardziej dziką część Elby, żeby turystycznymi szlakami (nr. 45 i 48) wrócić do Portoferraio. Najpierw ścieżką, przez iglasty las z dębami korkowymi, sosnami z wielkimi szyszkami i piniami wspięliśmy się na 300-metrowe wzniesienie, za plecami zostawiając przepiękną panoramę na Portoferraio i zatokę oraz na północne wybrzeże wyspy. ZejścieIMG_3979 stromą ścieżką przez gęsty ciekawy lasek było już bardziej wymagające. Potem już w miarę łagodny szlak, prowadził gruntową drogą, obok willi z dorodnymi palmami, agawami, kaktusami o fantazyjnych kształtach, oraz przez alejki cyprysowe i piniowe.  Poza paroma osobami na rowerach, nie spotkaliśmy po drodze, żadnych ludzi i dlatego Pag przez większość drogi swobodnie sobie biegał. Ostatni kilometr to był spacer uliczkami przedmieść Portoferraio, pyszne lody w centrum i powrót na nabrzeże. Gdy Krzysiek z Pagiem odpoczywali na zacienionej ławce w parku, ja zrobiłam krótką wycieczkę z aparatem po skąpanej w słońcu promenadzie.  Ładna, w kształcie podkowy, z dużym – portem pasażerskim i mniejszym – jachtowym, po  jednej stronie, z kolorowymi kamienicami z mnóstwem sklepów i kafejek, została uwieczniona na zdjęciach. Czułam w nogach przebyte 12 km i darowałam sobie wspinaczkę do górującej nad miastem imponującej XVI-wiecznej fortecy – Fortezze Medicee. O 18:30 mocno zmęczeni weszliśmy na prom, z żalem opuszczając piękną Elbę i wróciliśmy do  Piombino. Skąd już o zmroku, samochodem dojechaliśmy do Gavorrano.

Dzień 9 Massa Marittima – Gavorrano

Po wczorajszym dość forsownym dniu, przyszła kolej na spacerowy dzień czyli poznanie kolejnych toskańskich miasteczek: Massa Marittima i Gavorrano. Do pierwszego z nich (20 km) dotarliśmy w niecałą godzinę, krętą i malowniczą drogą,  zakończoną wspinaczką na 300-metrowe wzgórze. Samochód, został na płatnym parkingu pod zabytkowymi murami (1€/1h), a my przez jedną z bram wkroczyliśmy na starówkę. I po paru minutach znaleźliśmy się na głównym placu starego miasta – Piazza  Garibaldi. IMG_4179Nieduży, w kształcie wyciągniętego trójkąta plac, zastawiony kawiarnianymi stolikami, jest jednym z ładniejszych toskańskich placów jakie widzieliśmy. Znajdowały się tu reprezentacyjne zabytki miasta: piękna katedra Cattedrale di S. Cerbone i dwa pałace, romański Palazzo del Podesta oraz Palazzo Comunale. Droga do górującej nad placem romańskiej katedry z dzwonnicą,  prowadziła przez szerokie – ułożone pod ostrym kątem do placu, schody.  Gdy Krzysiek z Pagiem odpoczywali w zacienionej części Piazza Garibaldi,  ja zwiedziłam  katedrę. Miałam to szczęście, że zwiedzałam praktycznie sama, bez nadzoru żadnej „pani” zabraniającej robienia zdjęć (w sezonie taka osoba się zdarza). Surowe, przestronne wnętrze, z licznymi dziełami sztuki – z cennymi obrazami „Madonny Łaskawej” i „Ukrzyżowaniem” i XI wiecznymi płaskorzeźbami, zwiedzałam dobre 30 min, czym nieco naraziłam się moim niecierpliwym chłopakom. Dalej już zwiedzaliśmy razem. Stromą, zatłoczoną, ale urokliwą ulicą Via Moncini, doszliśmy do drugiej części miasta, w której znajduje się m. in. wybudowana w XIV w. Forteca Siennejska (Fortezza dei Senesi) z jeszcze starszą wieżą Candeliere (Torre del Candeliere). W pobliskim nieco zaniedbanym, malutkim, pustym parku, z kamiennymi ławkami, Pag mógł sobie trochę pobiegać. Potem było spacerowanie po gąszczu wąskich, zabytkowych uliczek, a w warzywniaku na jednej z nich, kupiliśmy świeżego melona i pomarańcze. Potrzebowaliśmy pół godziny, żeby wydostać się z zabytkowej części miasta i po  długich schodach wdrapać się do miejskiego parku.  Tu, na tarasie  widokowym na starych murach, z których roztaczała się  przepiękna panorama na okolice i starą Massa Marittima, urządziliśmy sobie piknik. IMG_4270My rozkoszowaliśmy się widokiem i smakiem pysznych owoców, podczas gdy Pag po krótkim bieganiu po parku … zapadł w sen. Gdy po melonie i pomarańczach został tylko zapach i skórki, zeszliśmy na dół, żeby w kafejce na Piazza  Garibaldi wypić  espresso i zjeść lody. Także  Massa Marittima opuszczaliśmy z pełnymi żołądkami, żeby udać się do kolejnego miasteczka – Gavorrano. Miasteczko widoczne z daleka, bo dumnie góruje nad płaską okolicą, na spłaszczonym wzniesieniu. Znowu musieliśmy pokonać serpentyny, żeby wspiąć się do starego miasta. Auto zostało na ulicy, nieopodal szkoły i ruszyliśmy na nogach pod górę, na starówkę, na której byliśmy jedynymi ludźmi!  Towarzystwa dotrzymywały nam  tylko dziesiątki, przeróżnej maści kotów, wygrzewających się  w słońcu.IMG_4288  Były na tyle rozleniwione, że nie tylko na nas, ale i na Paga nie zwracały najmniejszej uwagi. Spacerując po labiryncie wąskich, zadbanych uliczek i zaułków, chłonęliśmy atmosferę tego kameralnego „wymarłego” miasteczka. Ze średniowiecznych murów, ciekawie zaadaptowanych na potrzeby obecnych mieszkańców, podziwialiśmy przepiękną panoramę na okolicę. Gavorrano choć pozbawione efektownych zabytków i placów, z niedużą ale ładną, otoczoną murami starówką, jest na tyle interesujące, że warto je odwiedzić, tym bardziej, że miejsce ludzi zajęły urocze koty  .

Dzień 10 Montalcino – Sant′Antimo – San Giovanni D′Asso

Po 3 nocach spędzonych w agroturystycznym gospodarstwie, przyszedł czas na zmianę miejsca. Kolejne 5 nocy mieliśmy spędzić na campingu pod miasteczkiem San Giovanni D′Asso, 30 km na południowy-wschód od Sieny.  Ale zanim tam dotarliśmy, po drodze odwiedziliśmy kolejne toskańskie miasteczko na wzgórzu (ponad 500 m n.p.m.) Montalcino. Charakterystycznym zabytkiem miasta była stojąca na wzniesieniu, powyżej miasta – forteca z XIV w. IMG_4383Oczywiście było też stare miasto ze średniowiecznymi kościołami, wąskimi i stromymi uliczkami, duży plac, ale przede wszystkim były sklepiki z lokalnymi specjałami i winami. Miasto otoczone winnicami, właśnie z winiarstwa – obok turystyki, żyje. I my skusiliśmy się na zakup wytrawnego Rosso di Montalcino (6€) tym bardziej, że właściciel wcześniej pozwolił mi spróbować kilku rodzajów win (Krzysiek był kierowcą więc degustacja spadła na mnie, nie mogłam odmówić – mimo  wczesnej pory). Generalnie Montalcino w moim prywatnym rankingu miast i miasteczek toskańskich, plasuje się na dalszym miejscu. 9 km na południe od Montalcino znajduje się stare benedyktyńskie opactwoSant′Antimo. Nie mogło nas zabraknąć w tym wyjątkowym miejscu. IMG_4502Wystarczyło odbić od głównej drogi i 1 km zjechać w dół, w pobliże opactwa. Na poboczu zostawiliśmy samochód i poszliśmy oglądać to cudo. Romańska bazylika z  prostokątną wieżą,  w otoczeniu starych drzew oliwnych, cyprysów oraz wzgórz z winnicami i polami, tworzy przepiękny obraz. Niezwykły zabytek, w niezwykłym otoczeniu. Podziwianie kościoła z zewnątrz i od środka, było prawdziwą ucztą dla oka i duszy. Gdy Krzysiek zwiedzał wnętrze, ja z Pagiem spod 100-letniego drzewa oliwnego, próbowałam sobie wyobrazić jak tu było, za czasów  Karola Wielkiego (VIII w.) który ponoć zatrzymał się w tym miejscu, żeby pomodlić się o zdrowie dla swoich chorych żołnierzy. Cesarz w podziękowaniu Bogu za uzdrowienie armii, ufundował opactwo.  Obecny kształt bazyliki pochodzi z XII w., ale owalna bryła – będąca kiedyś kościołem, dziś pełni funkcję zakrystii,  pochodzi z IX w.  Ciekawe, że ponad 100 lat temu Sant′Antimo było zdewastowane i pełniło funkcję magazynu, a Benedyktyni wrócili tu dopiero w 1979 r. po 500-latach! IMG_4531Zwiedzenie surowego wnętrza, z nagimi, kamiennymi ścianami,  przy cichym – sączącym się z głośników, śpiewie zakonników, nastraja refleksyjnie.  Najcenniejszym fragmentem skromnego wnętrza kościoła jest XII-wieczny malowany krucyfiks, który wieńczy skromny ołtarz. Po obejrzeniu wnętrza bazyliki, chcieliśmy zrobić sobie jeszcze wycieczkę po pagórkach wokół opactwa, ale nadciągnęła kilkugodzinna ulewa i zamiast na ścieżce, wylądowaliśmy w aucie. Nie udało nam się w Sant′Antimo spędzić tyle czasu ile chcieliśmy, ale i tak miejsce nas urzekło. Deszcz – jak się miało później okazać  – prześladować nas miał codziennie … . Następnie, przez Montalcino dojechaliśmy pod miasteczko San Giovanni D′Asso, gdzie zatrzymaliśmy się na kameralnym campingu Il Treccolo. Pobyt na nim, zaczęliśmy od przeczekania w aucie oberwania chmury, a potem dopiero wzięliśmy się za rozbijanie namiotu. Pod wieczór, gdy się w końcu rozpogodziło, zrobiliśmy sobie rekonesans po ładnej okolicy, odkrywając niedaleko ciekawy zamek. Na niedużym,  położonym w dolince wśród pól – campingu, za psy  nie pobierano żadnej opłaty, podobnie jak za auto i prąd! Nic dziwnego, że Pag był tu jednym z wielu czworonogów. Opłaty obowiązywały tylko za: osoba/8€, namiot/ 6€  do tego przemiły gospodarz. Strona campingu: http://www.camping-iltreccolo.it/en/. I stąd mieliśmy blisko do niezwykłej doliny Val d′Orcia.

 Dzień 11 okolice San Giovanni D′Asso

IMG_4643Wczoraj z powodu deszczu, przez mokre szyby samochodu, przyszło nam oglądać te  sielskie, toskańskie krajobrazy, dlatego dziś gdy, już nie padało, chcieliśmy przyjrzeć się im z bliska. Wystarczyło wyjechać samochodem 3 km na północ od San Giovanni D′Asso. Auto zostawało na poboczu, a my zatapialiśmy się w malownicze pagórki, pokryte zielonymi kobiercami pól i łąk. Szkoda tylko, że tych dróg gruntowych nie było za dużo. Tereny  są tu bardziej rolnicze,  mniej tu upraw winorośli   i oliwek, IMG_4668a więcej pasących się owiec i snopków siana. A daleko w tle  góry – z dominującą nad południową Toskanią Monte Amiata (1738  m n.p.m.). Po 2 słonecznych godzinach, przyszła ulewa i jedynie Pag był szczęśliwy z powrotu na camping. Bieganie po polach, na tyle go zmęczyło, że gdy tylko wszedł do namiotu natychmiast zasnął.

Dzień 12 Rocca d′Orcia – Val d′Orcia – Pienza

Tego dnia mieliśmy zamiar odwiedzić  twierdzę – Rocca d’Orcia, który góruje na skalistym urwisku, nad piękną doliną – Val d′Orcia.  Położona w dolinie rzeczki d′Orcia, na południe od Montalcino Pienzy w 1999 r.  dolina została wpisana na listę UNESCO. IMG_4881Doceniono jej  wyjątkowe walory krajobrazowe, co chcieliśmy zweryfikować.  Samochodem w 30 min podjechaliśmy do małego miasteczka Rocca d’Orcia, leżącego u podnóża fortecy. Oczywiście wcześniej była wspinaczka, stromą, krętą drogą. Auto zostało na bezpłatnym parkingu i już na nogach kontynuowaliśmy dalszą wspinaczkę. Z  XIII-wiecznej twierdzy, do dziś zachowała się 2-piętrowa, pięciokątna wieża, oraz fragmenty grubych murów (bilet wstępu 3€). W drodze na mury, zatrzymywaliśmy się na punktach widokowych, ale dalej zaczęły się już schody, dosłownie i w przenośni. Akurat ażurowe schody (metalowe krateczki) od szczeniaka Pag, omijał wielkim łukiem. O ile do góry, schody pokonał nadzwyczaj szybko i sprawnie (IMG_4755przy schodzeniu, stopień po stopniu, powoli pokonywał stopnie, czym zasłużył sobie na aplauz i brawa turystów,  a  od nas na smakołyki). Strome, wąskie schody, wewnątrz wieży,  pokonywaliśmy już pojedynczo, bez Paga. Z platformy widokowej umieszczonej na najwyższym punkcie wieży, mogliśmy podziwiać piękną panoramę Val d′Orcia. Po wyjściu z wieży, korzystając z ładnej pogody, zrobiliśmy sobie pieszą wycieczkę w dół, do rzeki d′Orcia. Było  ładnie  i dość łatwo – bo z górki, Pag spuszczony ze smyczy, mógł w końcu pobiegać. Niespodzianki zaczęły się dopiero, gdy doszliśmy do rzeki. W wartkiej rzece, Pag zamoczył tylko łapy, i „odpoczywał”  nurkując za kamieniami. Dość przygnębiające wrażenie robiły pozostałości 2 mostów: zniszczone  betonowe filary oraz  metalowa konstrukcja wiszącego mostu … bez desek. Powrót do Rocca d’Orcia,  już tak przyjemny i łatwy nie był, droga mniej lub bardziej stromo, prowadziła w większości pod górę, (musieliśmy pokonać w pionie ponad 500 metrów). Ale najciekawsze było jeszcze przed nami. Jadąc samochodem przez rozległą dolinę Val d′Orcia,IMG_4879 co chwilę robiliśmy postoje na poboczu, na sesje zdjęciowe. Fotografowanie kolorowych wzgórz z porozrzucanymi gospodarstwami, nie miałoby końca, gdyby nie, pewne zmiany na niebie. Słońce coraz częściej chowało się za chmurami, które  zaczęły przybierać niepokojąco, ciemne kolory, no i do tego, wzmagający się wiatr. Gdy deszcz był kwestią minut, ewakuowaliśmy się do najbliższego miasta – Pienzy, „miasta idealnego”, tylko nie dla nas… . Wysiedliśmy z samochodu, zdążyliśmy dojść do głównego Piazza IMG_4932del Pio II renesansową katedrą oraz pałacami i nastąpiło oberwanie chmury. Okienka w deszczu wykorzystywaliśmy, żeby w ekspresowym tempie, obejść okolice placu oraz  sfotografować ze starych murów  Val d′Orcia. Żeby nie przemoknąć do suchej nitki, wróciliśmy do auta i na camping. Przez  całą drogę powrotną czyli 30 km, letnia ulewa  nie dawała za wygraną.

Dzień 13 Ripa d′Orcia – Vignoni

Ostatnią wycieczkę po Toskanii, zaplanowaliśmy tak, żeby nacieszyć  jeszcze oczy piękną Val d′Orcia i zobaczyć jedną z jej atrakcji  – średniowieczny zamek Ripa d′Orcia. W tym celu, autem dojechaliśmy do San Quírico d′Orcia (14 km). Samochód zostawiliśmy za miastem i gruntową drogą wyruszyliśmy do zamku. Wybraliśmy jeden z wielu szlaków turystycznych w tym regionie (są tu też również szlaki rowerowe i winne).img_5107 Nic dziwnego, że spotykaliśmy tu sporo turystów i rowerzystów.  Droga wiodła przez gaje oliwne, uprawy winorośli, pola, gdzieniegdzie pojawiały się ogrodzone, okazałe wille lub skromne gospodarstwa. No i co jakiś czas, pojawiały się  ładne widoki na Val d′Orcia, i na wczorajszy Rocca d’Orcia po drugiej stronie d′Orcia. Pogoda dopisywała, Pag sobie luzem biegał, obszczekując zamknięte za ogrodzeniami pieski. Szlak dobrze oznaczony, nie stwarzał żadnych problemów, ale sielanka miała się wkrótce skończyć.img_5063 Po 2 godzinach,  doszliśmy do zamku. Brama była otwarta, a na niej wisiała kartka z jakąś informacją po włosku, wokół żadnej żywej duszy. A wewnątrz murów znajdował się  cały kompleks kamiennych budynków,  ładny  ogród i okazałe wieże. Trochę czuliśmy się jak intruzi. Później dopiero wyczytałam, że świetnie zachowany zamek jest w prywatnych rękach i nie jest dostępny do zwiedzania. Zamek dziś jest luksusowym hotelem. Po szybkim „zwiedzeniu” zamku, ruszyliśmy w drogę powrotną. Żeby nie wracać tą samą drogą, po pierwszy kilometrze odbiliśmy od naszej drogi w lewo. Początkowo szlak prowadził szeroką drogą, która stopniowo zaczęła się robić coraz węższa i bardziej wyboista. Aż w końcu zamieniła się w błotnistą, zawaloną kamieniami ścieżkę, prowadzącą ostro w dół. Jakby było mało, to musieliśmy od czasu do czasu z niej schodzić, żeby zrobić miejsce uczestnikowi crossowego wyścigu. I tak zeszliśmy  do rzeczki d′Orcia, byliśmy dokładnie po drugiej stronie wczorajszego miejsca. Pag trochę się ochłodził w mętnej wodzie, żeby za chwilę wytarzać się w błocie a my zrobiliśmy sobie zasłużony odpoczynek, przed wspinaczką do góry. (musieliśmy z powrotem wejść na wysokość 400 m n.p.m.) Dalsza droga nie była o wiele lepsza od tej w dół, jak nie brodziliśmy po kostki w błocie, to musieliśmy przedzierać się przez jakieś zarośla. Aż w końcu doszliśmy do wijącej wśród pól i upraw drzew oliwnych, polnej drogi, która doprowadziła nas do maleńkiego, opustoszałego miasteczka – Vignoni. nowePrzepięknie położone wśród kolorowych pagórków, z kilkoma kamiennymi domami, małym kościółkiem i zabytkową wieżą z murami.odpoczywając na kamiennych ławkach przy wejściu do miasteczka, mogliśmy podziwiać rozległą panoramę  Val d′Orcia! Ale nie trwało to jednak za długo, bo za chwilę zaczęła się ulewa. (Deszcz od jakiegoś czasu – wisiał w powietrzu). Schowaliśmy się w bramie w murach,  a gdy straciliśmy nadzieję na rozpogodzenie, ruszyliśmy. Wystarczyło parę minut i cała nasza trójka przemokła do suchej nitki. (Mimo kurtek przeciwdeszczowych). Po 30 min ulewa ustała, i zza chmur czasami wyszło słońce, rzucając świetliste smugi na wzgórza. Co uwieczniliśmy na zdjęciach. Gdy wróciliśmy do San Quírico d′Orcia do samochodu, znowu zaczęło padać … .

Dzień 14 San Giovanni D′Asso Rimini 

Przyszedł czas na pożegnanie Toskanii i wyjazdu nad Morze Adriatyckie. W drodze na wschodnie wybrzeże, do popularnego kurortu Rimini, zwiedziliśmy – widoczne z okolic campingu – miasteczko San Giovanni D′Asso. Zatrzymaliśmy się na głównym placu, obok dużego parkingu i średniowiecznego zamku. Krzysiek został z Pagiem i zajął się robieniem zdjęć (z dużego placu rozciągała się ładna panorama na okolice) a ja krążyłam wokół zamku. To była już ostatnia szansa kupienia pocztówek z toskańskimi krajobrazami, żeby wysłać  rodzinie i znajomym. Akurat była niedziela, większość sklepów była zamknięta, aż w końcu znalazłam otwarty lokal,  będący równocześnie kawiarnią, barem i sklepikiem, gdzie kupiłam ładne kartki. W drodze nad morze, był jeszcze postój na ostatnie zdjęcia Toskanii i na zakupy w Lidlu. Podróż trwała ponad 3 godziny, liczyła 220 km, a najciekawsza okazała się przeprawa przez Apeniny. A im bardziej zbliżaliśmy się do morza, tym bardziej wysokie góry, ustępowały miejsca niewysokim pagórkom, między którymi przyszło nam trochę kluczyć. Aż w końcu dotarliśmy do Rimini. Akurat w tym mieście znaleźliśmy stosunkowo niedrogi nocleg, a miasto leżało na drodze powrotnej do Polski. I stąd mieliśmy blisko do niezwykłego miejsca San Leo, bo raczej unikamy kurortów. img_5508Zanim dojechaliśmy do hotelu, w gąszczu wąskich, jednokierunkowych ulic, przypatrzyliśmy się miastu zza szyb samochodu, które niespecjalnie nas zachwyciło. Nasz trzygwiazdkowy apartamentowy hotelik „Ofelia”, znajdował się 5 min. od morza i dysponował małym parkingiem. Po załatwieniu formalności w recepcji i przeniesieniu bagaży do mieszkania, wyruszyliśmy na spacer nad morze. Z racji niedzieli i plażowej pogody, główna promenada i plaże były oblegane przez setki ludzi. Co nie zdziwiło nas, bo Rimini to ulubione miejsce odpoczynku nad Adriatykiem, nie tylko samych Włochów. Większość ciągnących się kilometrami wzdłuż morza piaszczystych plaż, jest płatna i należy do hoteli. Każdy hotel ma swój wydzielony sektor plaży z parasolami i leżakami składanymi na noc. Płatne plaże mają swoją infrastrukturę w postaci pryszniców, toalet, przebieralni, barów, boisk, placów zabaw. Za każdy sektor odpowiada dwóch „kierowników.” Pomyślano nawet o plażowiczach z psami, dla których wydzielono specjalne sektory, gdzie obok leżaków dostawiono śmietniki, tylko opłata była nieco wygórowana – 15€/dzień.  Jednym z chodników między parasolami, doszliśmy do samego morza. Woda okazała się ciepła, a piasek czysty, bardziej drobniejszy od naszego bałtyckiego.img_5575 Pag prowadzony oczywiście na smyczy, zdążył zamoczyć łapy (a ja nogi), napić się słonej wody, a na koniec wytarzać się w piasku. Jemu  gąszcz ludzi przy morzu najwyraźniej nie przeszkadzał. Dość szybko, uciekliśmy z plaży i zrobiliśmy sobie rekonesans w okolicach hotelu. Znaleźliśmy supermarket i w końcu jakiś skrawek zieleni dla Paga. Na szczęście wieczorem, gdy plaże opustoszały, Pag pobiegał i przypomniał sobie, że labradory poza jedzeniem, kochają również pływanie. A nie był jedynym psem na plaży, tylko my sprzątaliśmy po swoim psiaku a niektórzy nie…

Dzień 15 Verucchio – San Leo

Po wczorajszym dość leniwym dniu, uciekliśmy od morza i zgiełku Rimini, i wjechaliśmy w głąb regionu. Wystarczyło 30 min jazdy samochodem, żeby znaleźć się bliżej natury i historii, w ciekawym, górzystym krajobrazie. Wokół mieliśmy zielona wzgórza, wapienne masywy, malownicze urwiska skalne, a na nich porozrzucane – niczym wisienki na torcie – zamki, twierdze, ruiny i średniowieczne miasteczka. Z takich atrakcji słynieimg_5156 dolina rzeki Marecchia (wpada do AdriatykuRimini). A większość tych historycznych perełek, w XIV i XV w. wzniósł potężny ród Malatesta, dla podtrzymania swojej władzy, w tym regionie Włoch. Najpierw odwiedziliśmy zbudowane na skalnym cyplu, miasteczko Verucchio. Trafiliśmy tu trochę przypadkowo, jadąc do San Leo, wypatrzyliśmy z szosy, górującą nad doliną, jedną z jego twierdz.  Nadrobiliśmy trochę drogi (nr drogi: 15 bis), żeby wspiąć się na wzgórze,  ale warto było. Tuż przed wjazdem do miasteczka, przy drodze na bezpłatnym parkingu, zostawiliśmy auto i ruszyliśmy na zamek. Zamek – Rocca del Sasso, był główną siedzibą rodu Malatestów. Świetnie zachowany, z rozległą panoramą na dolinę i pas wybrzeża, zrobił na nas wrażenie. Potem był spacer po kameralnej, ładnej starówce i po Piazza Malatesta, z eleganckimi pałacami, kawiarnianymi stolikami i z informacją turystyczną, gdzie zaopatrzono nas w broszurki o mieście i w mapki regionu. Kolejnym, jeszcze ciekawszym miejscem w dolinie Marecchia,  jest miasteczko San Leo (32 km od Rimini). Niesamowicie położone na masywie skalnym, króluje – niczym skalista wyspa, nad okolicą. Samochód zostawiliśmy na poboczu drogi, 2 km od miasteczka i asfaltową drogą doszliśmy do San Leo, na wysokość 583 m n.p.m. Ostatni odcinek krętej drogi jest najciekawszy, bo jest wykuty w skale. Przez starą bramę weszliśmy do urokliwego miasteczka. Jego historia związana jest z osobą Św. Leona, który w IV w. ewangelizował te ziemie i założył tu pustelnię (wtedy to miejsce nazywało się Montefeltro). Z jego czasów zachowała się w miasteczku, założona przez niego kaplica. Znajduje się ona na tyłach romańskiego kościoła parafialnego IX w. – Santa Maria Assunta. Ten surowy, trzynawowy kościół, ze ścianami wzmacnianymi przez potężne przypory, stoi na  kameralnym placu – Piazza Dante. Warto tu odpocząć przy jednym z kawiarnianych stolików, (nam przeszkodził w tym deszcz) i przy kawie, przyjrzeć się zabytkowym pałacom, dwupiętrowym kamienicom no i górującej nad miasteczkiem fortecy. Niewielu turystów, senna atmosfera, brzmienie ciszy przerywane jedynie dźwiękiem dzwonów, piękne zabytki na wyciągnięcie ręki, do tego niezdobyta twierdza, pięknie i dostojnie. Idąc dalej ulicą, na zielonym, nierównym skwerku podziwialiśmy XII-wieczne zabytki: Katedrę Świętego Leona (Cattedrale di San Leone) zbudowaną na planie łacińskiego krzyża i  prostokątną dzwonnicę na zewnątrz, a okrągłą wewnątrz. A mijając piętrowe kamienice z maleńkimi restauracyjkami na parterze, doszliśmy na koniec ulicy, do mini-parku z punktem widokowym. Jednak San Leo to przede wszystkim forteca „Rocca Fortezza”. Która przez swoje eksponowane położenie na urwistej skale, cieszy się sławą, nigdy nie zdobytej twierdzy! Wznosi się ona nad miasteczkiem i żeby do niej dotrzeć, musieliśmy się  trochę natrudzić, wspinając się schodami i mocno stromym. Obecny kształt twierdzy pochodzi z XV w., dawniej mieściło się tu więzienie, dziś znajduje się tu muzeum. No i stąd dopiero roztacza się przepiękna panorama na górzyste tereny wokół. Podobnie jak w Toskanii i tutaj dopadła nas letnia ulewa, którą przeczekaliśmy pod drzewem. Oryginalna twierdza zainspirowała samego Alighiera Dantego posłużył się nią, jako modelem „Czyśćca” i opisał w „Boskiej Komedii”. Umberto Eco uznał San Leo za najpiękniejsze miasto we Włoszech. I to jest chyba najlepsza rekomendacja tego wyjątkowego miejsca. I nie żałujemy, że nasz wybór padł na nie, a nie na zatłoczone i skomercjalizowane San Marino.

Dzień 16 Rimini

 Przedostatni dzień we Włoszech, upłynął na błogim lenistwie. Krzysiek z Pagiem odpoczywali w hotelu, a ja sprawdziłam na sobie, jak wygląda to „włoskie plażowanie”. Po zgłoszeniu panu w recepcji, że wybieram się na plażę, dostałam karnecik z pieczątką hotelu i nr „hotelowego” sektora (45) nad morzem. Przy wejściu na moją plażę, zapłaciłam „kierownikowi” 4€, co mi dało prawo wyboru jednego z wielu leżaków, bez parasola ale z „daszkiem” (służył do ochrony głowy przed słońcem). Wytrzymałam tu 3 godziny, (w cenie miałam cały dzień) z książką, muzyką i ochładzającą bryzą morską i słońcem. Zdecydowanie wolę takie plażowanie niż ” nasze” leżenie  na ręczniku. Może i kiedyś nad polskim Bałtykiem, opłaci się stworzyć taką plażową infrastrukturą.img_5496 Potem już były ostanie zakupy, spacer po plaży z Pagiem, którego  wodno-piaskowe harce wzbudziły uśmiech na kilku twarzach spacerujących. Wieczorem było bieganie plażą, byłam nieco zaskoczona, że można się opalić po godzinie 19… . DRimini trafiliśmy, bo stąd mieliśmy blisko do San Leo. Raczej już tu nie wrócimy, bo zazwyczaj trzymamy się z dala od zatłoczonych kurortów nad morzem.
 

Dzień 17 Rawenna

No i po 17 dniach, przyszedł czas pożegnania Włoch. W drodze powrotnej do Polski odwiedziliśmy jeszcze Rawennę (70 km od Rimini). Dwie godziny to zdecydowanie było za mało, żeby obejrzeć to ciekawe, wpisane na listę UNESCO, miasto z pięknymi mozaikami. img_5637 Udało nam się tylko uwiecznić na zdjęciach  VI-wieczne Bazyliki: San Vitale i San Apollinare Nuovo, oraz wypić – po raz ostatni, włoską kawę na włoskim piazza. Czas gonił a przed nami było do przejechania 1400 km z noclegiem w Austrii.

Włochy po raz kolejny okazały się krajem stworzonym do podróży z psami.

Włochy Północne 2014

           Włochy – w górach, nad jeziorem, wśród cedrów i nad morzem (10-30V 2014)

                             Nasz 3-tygodniowy urlop we Włoszech zaczęliśmy od Południowego Tyrolu. Potem miało być jezioro Garda, ToskaniaLiguriaCinque Terre. Tyrol Południowy to prowincja w północnych Włoszech, położona w południowej części Alp. Ciekawe miejsce nie tylko ze względu na piękne Dolomity. Jest to włoski region z językiem niemieckim jako urzędowym oraz  niemieckim nazewnictwem. Należy do Włoch od 1919 r., kiedy to po zakończeniu I Wojny Światowej i rozpadzie Austrio-Węgier został oddzielony od Tyrolu.

Dzień 1-6 San Sigismondo TYROL POŁUDNIOWY

Po całodniowej podróży przez NiemcyAustrię, dojechaliśmy do miasteczka San Sigismondo koło KiensDolinie Puster. Przez tydzień miał to być nasz dom. 6 dni upłynęło nam na całodniowych wycieczkach w pobliskie góry, prowadzeni przez – jakżeby inaczej- turystyczną nawigację. Jednym z ciekawszych miejsc, które odwiedziliśmy był płaskowyż położony ponad 1900 m n.p.m. nad San Sigismondo. 3 godziny wejścia do przyjemnych nie należało, tym bardziej że od wysokości 1700 m. pojawił się mokry śnieg, którego przybywało wraz z wysokością. Gdy nam ubywało sił, Pagowi ich przybywało. Tak zwykle się dzieje, kiedy widzi śnieg w którym może się nie tylko wytarzać (czyt. ochłodzić) ale i najeść (czyt. ugasić pragnienie). DSC02568Doszliśmy nieco powyżej schroniska Rifugio Starkenfeld i zawracaliśmy. Dla pięknej panoramy gór w zimowej scenerii,  warto było zmoczyć sobie buty. Jeden z dni przeznaczyliśmy na zwiedzenie zamku  Bruneck w mieście  Bruneck.  Mieści się tu jeden z sześciu oddziałów Messner Mountain Museum – założonych przez znanego himalaistę Reinholda Messnera.  Z jego inicjatywy oraz władz miasta zamek został odrestaurowany i w 2011 r.  udostępniony dla turystów. DSC02616Po kupieniu biletu (6 €) przez  ponad godzinę oglądałam ciekawe eksponaty dotyczące  codziennego życia ludzi gór prawie z wszystkich kontynentów i to we wnętrzach średniowiecznego zamku! Szkoda tylko że sama, bo Krzysiek musiał zostać z Pagiem na zewnątrz i zadowolić się oglądaniem zamku z perspektywy wielu ścieżek wokół.

Dzień 7 Riva del Garda JEZIORO GARDA

Wyjeżdżamy z Tyrolu Południowego, żeby udać się nad największe włoskie jezioro – Garda. Na jego południowo-zachodnim brzegu mieliśmy zarezerwowane mieszkanko. Malownicza droga nad  jezioro prowadziła przez wąskie wąwozy, liczne tunele, otwarte przestrzenie z wysokimi górami w tle. Po drodze zatrzymaliśmy się w mieście na północnym  jego brzegu  – Riva del Garda. Najpierw zrobiliśmy sobie spacer po starym mieście, głównym deptaku i placu otwartym na jezioro z charakterystyczną wieżą. Palmy i cedry na tle zaśnieżonego dwutysięcznika górującego nad miastem zostały uwiecznione na zdjęciu. Atmosfera górskiego krajobrazu połączonego ze śródziemnomorskim klimatem – nam się spodobała. Jednak nas najbardziej interesowała, przepiękna trasa pieszo-rowerowa Via di Ponale. Droga  rozpoczyna się na zachodnim końcu Riva del Garda, przed wjazdem do tunelu w stronę Liomne Sul Garda (przy ulicy Circonvallazione na płatnym parkingu zostawiliśmy auto 2h-5€). Przeszliśmy tylko pierwsze 3 kilometry trasy wykutej w skale, momentami na krawędzi półki skalnej kilkadziesiąt metrów nad taflą jeziora. Trasa jak i widoki były spektakularne! DługieDSC02796 i wąskie jezioro otoczone wysokimi górami przypominało trochę norweski fiord. Pagowi droga mniej się podobała, bo żar lał się z nieba a jedyny cień na trasie dawały tunele wykute w skale. Czekała nas jeszcze dalsza podróż, dlatego musieliśmy zawrócić z tej widokowej drogi i wrócić do auta. W dwie godziny, malowniczą drogą wzdłuż Gardy, pokonaliśmy 60 km i  dojechaliśmy do miasteczka Moniga Del Garda. Im bliżej południa tym góry robiły się coraz niższe, a południowy brzeg Gardy był już płaski.  Po znalezieniu naszego domku, w ogromnym ośrodku wypoczynkowym, zrobiliśmy krótki rekonesans po tym, nie za ciekawym turystycznym miasteczku. DSC02823Potem był spacer ładną promenadą wzdłuż kamienistej plaży, wzdłuż jeziora. Pag co prawda musiał spacerować na smyczy ze względu na spacerujących, ale za to do woli mógł korzystać z kąpieli w  krystalicznie czystej  wodzie.

Dzień 8 Monte Pizzocolo 1582 m n.p.m.

Następnego dnia czekał nas aktywny „górski” dzień, postanowiliśmy popatrzeć na Jezioro Garda z góry i w tym celu postanowiliśmy wejść na najwyższy w pobliżu szczyt – Monte Pizzocolo 1582 m n.p.m. Samochodem w niecałą godzinę dojechaliśmy do miasteczka nad jeziorem – Gardone Riviera, samochód zostawiliśmy na bezpłatnym parkingu na wąskiej uliczce w wyższej części miasta i ruszyliśmy w góry. Prowadzeni przez niezawodną nawigację turystyczną, drogami i ścieżkami idąc przez łąki i wioski stopniowo zdobywaliśmy wysokość, żeby pod koniec ok. 1200 m n.p.m. wyjść z lasu na odsłonięty grzbiet. Biegający  do tej pory luzem Pag, został wpięty na smycz bo na szlaku pojawiło się sporo turystów. Dość silny wiatr nie przeszkadzał w podziwianiu widoków. Po zrobieniu przerwy przy zamkniętym schronisku, wspięliśmy się na szczyt. Widoki na ogromne, DSC02843osnute mgłą (niestety) jezioro w dole, na zaśnieżone wierzchołki po jego drugiej stronie oraz pobliskie góry robiły wrażenie. Ta część wycieczki należała do dość łatwych. Za nami była połowa trasy, czekało nas zejście na dół czyli jakieś 11 km do samochodu. Żeby nie wracać szlakiem którym przyszliśmy (generalnie staramy się tego unikać), zaczęliśmy schodzić na dół innym – jedynym oznaczonym szlakiem który prowadził na południe – w kierunku Gardone Riviera.  O ile pierwsze metry po dość stromychDSC02869 kamieniach jakoś sprawnie poszły, to potem było już znacznie gorzej. Po niemalże pionowych płytach skalnych, do których przyklejeni brzuchami, szukając niżej oparcia dla nóg, powoli schodziliśmy w kierunku lasu. Do tego jeszcze 30-kilogramowy pies, którego na rękach transportowaliśmy w dół.  Pies wykazał się silnym sercem (inny na jego miejscu pewnie padłby na zawał widząc co go czeka), gdy jego właściciele wykazali się skrajną głupotą, decydując się na ten szlak. Po 1,5 godz. zeszliśmy do lasu i już normalną drogą poszliśmy w dół,  ostatnie kilometry do auta, idąc ulicą. Na długo zapamiętaliśmy ten dzień, obiecując Pagowi, że nigdy już nie zafundujemy  mu takiej traumy.

Dzień 9 Zamek w Sirmione

Po przejściach z poprzedniego dnia cała nasza trójka, zasłużyła na „dzień emeryta”. „Żadnych gór, tylko przyjemne zwiedzanie a potem byczenie na słońcu” takie hasło przyświecało nam tego dnia. Miejsce do zwiedzania znajdowało się 30 minut jazdy samochodem był to zamek – Scaliger Castle Sirmione. Zbudowany na wąskim cyplu DSC02887wcinającym się w Jezioro Gardę od południa, jest jednym z ładniejszych miejsc na jeziorem. Po dojechaniu do Sirmione, samochód został na płatnym parkingu  ( 2h – 4,40 €), skąd w kilka minut doszliśmy do zamku. Przez most bo zamek odcięty jest od półwyspu fosą, weszliśmy w mury  tego XIII wiecznego zamku. Zwiedzanie ograniczyliśmy do obejścia starych murów i licznych wież. Świetnie zachowany zamek przyciąga setki turystów, więc przeciskanie przez wąskie uliczki niekoniecznie podobało się Pagowi. Na szczęście wystarczyło odejść kilkanaście metrów w bok, żeby znaleźć się na ustronnej plaży na której korzystał z dobrodziejstw czystej wody. Jednak najładniejsze widoki na Jezioro Garda i otaczające je góry były na końcu półwyspu gdzie znajdowały się pozostałości rzymskich budowli. Po drodze do Moniga Del Garda były zakupy w jednym z licznych supermarketów i zasłużony relaks do końca dnia.

Dzień 10 Florencja TOSKANIA

Dzień w którym wyruszyliśmy do Toskanii. Po drodze,  po 4 godzinach (260 km) podróży odwiedziliśmy jej stolicę – Florencję. Poruszanie się po mieście w celu znalezienia parkingu, do łatwych nie należało, z jednej strony – jednokierunkowe i wąskie ulice, z drugiej – kierowcy  nie włączający drogowskazów na rondach. Po zostawieniu auta na płatnym parkingu w 15 minut doszliśmy do zabytkowego centrum. A im bliżej centrum, tym bardziej narastał tłum turystów -chyba  ze wszystkich stron świata. Miasto będące kolebką renesansu i stolicą sztuki, zachwyca na każdym kroku. Eleganckie place, pałace, loggie (część budynków otwarta na zewnątrz z arkadami zamiast ścian), muzea, kościoły, galerie sztuki, pomniki i rzeźby przywracają o zawrót głowy. Najpierw trafiliśmy przed renesansowy, wielki Pałac Pittich – z   pustym jeszcze placem (Piazza del Pitti). DSC02926Potem zatrzymaliśmy się na chwilę na najstarszym moście we Florencji (XIV w.)  „Moście Złotników” (Ponte Vecchio). Ciekawe, że nad dachami licznych warsztatów i sklepików z biżuterią znajduje się – zbudowany w XV w. – zadaszony korytarz.  (Łączący Pałac Pittich  i Pałac Vecchio). Przez most doszliśmy do Pałacu Vecchio. Nie tyle pałac z wieżą z tarasem, co ogromny, zatłoczony Plac Della Signoria zrobił na nas wrażenie. Kiedyś to miejsce stanowiło centrum życia politycznego Florencji, dziś  jest czymś w rodzaju wielkiej galerii „pod gołym niebem” z rzeźbami Michała Anioła czy Donatella. Nie sposób było tu, nie zatrzymać się na dłużej. Tutaj nasz Pag, miał „swoje pięć minut” kiedy mógł poczuć się równie sławny jak stojący obok posąg Dawida czy Herkulesa. Turyści z Azji zatrzymywali się – po to żeby zrobić mu zdjęcie, ci z Europy – żeby go trochę wytarmosić za uszy i zagadać z nami, że podobnego zostawili w domu. Na szczęście musieliśmy iść dalej, więc woda sodowa nie uderzyła naszemu psu do głowy. Jedną z uliczek doszliśmy do wspaniałej gotyckiej Katedry Santa Maria del Fiore. Wybudowana pod koniec XIII w. katedra, uchodząca za średniowieczny symbol potęgi Florencji, do dziś zachwyca swoją monumentalnością i wspaniałą architekturą. Obejście kolosu zbudowanego z zielonego, białego i różowego marmuru z olbrzymią (90 m), czerwoną kopułą oraz stojąca obok dzwonnicą – Campanile, zajęło nam trochę czasu. Jednak na mnie, największe wrażenie zrobiły słynne Drzwi Raju, znajdujące się  w najstarszej budowli w mieście – Babtysterium Św. Jana (XI w.).  Wykonane są z brązu i pozłacane, a znajdujące się na nich płaskorzeźby przedstawiają sceny ze Starego Testamentu. Po czym nastąpił powrót do auta. Spędziliśmy tu tylko 3 godziny ale wystarczyło, żeby poczuć wyjątkową atmosferę tego miasta. Niekoniecznie jednak do zwiedzania z psem, za dużo tu turystów, za mało zieleni i za wysoka temperatura (już w maju).

64 km na południe od Florencji  w miasteczku –  Cavallano, czekała na nas kolejna kwatera.

Dzień 11 San Gimignano

Mieszkanie nasze znajdowało się w piętrowym kamiennym domu z  ładnym widokiem na pobliskie wzgórza. W cenie noclegu (w Toskanii to standard, żaden luksus jak na początku nam się wydawało:)) mieliśmy nieduży basen z leżakami. Dziś mieliśmy odwiedzić niezwykłe miasteczko z wieżami czyli San Gimignano (wpisane na listę UNESCO). Najpierw autem dojechaliśmy do pobliskiego miasteczka Campiglia, gdzie zostawiliśmy samochód i  dalej już na nogach wyruszyliśmy na 25-kilometrową wycieczkę (łącznie  w 2 strony).  Droga do niego okazała się bardzo malownicza: były i wzgórza z polami i łąkami, poprzeplatane plantacjami z drzewkami oliwnymi lub winoroślą, wijące się niczym wstążka –  cyprysowe alejki prowadzące do pojedynczych domostw, zbudowanych na łagodnych wzniesieniach. DSC03030Samo średniowieczne San Gimignano ze swoimi 14 kamiennymi wieżami też robiło wrażenie. Po przekroczeniu bramy w starych murów  – jak za sprawą czarodziejskiej różdżki – znaleźliśmy się mieście żywcem przeniesionym ze średniowiecza. Gąszcz wąskich uliczek, surowe kamienice, plac Della Cisterna ze starą studnią, zabytkowe pałace i kościoły, do tego te strzeliste, o różnej wysokości wieże. I pomyśleć, że kiedyś wież było aż 70!  W drodze powrotnej upał i zmęczenie dawały się Pagowi mocno we znaki, często stawał i najzwyczajniej w świecie nie chciał iść dalej. Na takim wymuszonym postoju, przechodząca para Włochów przekonana, że Pag potrzebuje wody, zaproponowała żebyśmy u nich w domu uzupełnili jej zapasy. Wody mieliśmy pod dostatkiem, tylko Pag musiał robić więcej, dłuższych postojów. Był taki krytyczny moment kiedy, niczym uparty osiołek, położył się w cieniu drzew i za żadne skarby świata (czyt. smakołyki), nie chciał się ruszyć. Po dłuższej przerwie gdy Krzysiek miał już iść sam po samochód, żeby z nim wrócić po nas. Na widok oddalającego pana Pag nagle odzyskał siły! Do dziś nie wiemy, czy psi honor nie pozwalał mu wracać samochodem czy zwyczajnie nie chciał zostawić swojego pana …

Dzień 12

Zasłużony odpoczynek. Byczenie nad basenem z książką na leżaku i z Pagiem pod leżakiem (robiłam za cień) oraz zakupy – ale to już samochodem.

Dzień 13 Siena

Samochodem (50 km) pojechaliśmy do odwiecznej konkurentki FlorencjiSieny.  To  wpisane na listę UNESCO miasto, jest przepięknie położone w sercu toskańskiego pagórkowatego krajobrazu, a samo usytuowane jest na kilku wzgórzach.  Auto zostawiliśmy na płatnym parkingu (za 3 godz. 4 €). Przez jedną z bram w starych murach,  stromymi uliczkami i długimi schodami doszliśmy do starego miasta. Dość szybko znaleźliśmy się na słynnym, w kształcie muszli,  placu – Piazza Del Campo. Tu najlepiej było widać charakterystyczny kolor ciemno – rudej cegły (ochry) z której zbudowano średniowieczne miasto. Otoczony kamienicami, z ceglaną posadzką opadającą w dół  w stronę Palacco Pubblico, olbrzymi plac zrobił na nas duże wrażenie. Żeby bardziej poczuć atmosferę zatłoczonego placu, zrobiliśmy sobie przerwę na kawę, a siedząc przy kawiarnianym stoliku mieliśmy idealny widok na plac w pełnej krasie (co rekompensowało dość wysoką cenę kawy). Pag  spod stolika podziwiał plac, a nie był jedynym czworonogiem.  Dalej, stromymi uliczkami doszliśmy do imponującej, średniowiecznej katedry Santa Maria. Kościół  z  88-metrową dzwonnicą, w charakterystyczne marmurowe biało-czarne pasy stoi w najwyższym punkcie starego miasta i widoczny jest z daleka. DSC03092Zdążyliśmy obejrzeć tylko bogato zdobioną fasadę z XIII w. bo zaczęła się ulewa i kolejne 20 min. spędziliśmy na zadaszonych schodach między kamienicami. Po ulewie był spacer zakamarkami starego, mniej turystycznego miasta, były ciasne uliczki z porozwieszanym praniem na sznurkach, emeryci na ławkach, skutery ciasno zaparkowane i żadnych turystów. W drodze powrotnej do  Cavallano, zupełnie przypadkowo natknęliśmy się na średniowieczne warowne miasteczko – Monteriggioni. Twierdza przypominająca koronę na wzgórzu, jest widoczna z głównej drogi łączącej Florencję ze Sieną (15 km od Sieny). Wydawała się nam na tyle ciekawa, że zjechaliśmy z głównej drogi i w parę minut dojechaliśmy do wielkiego parkingu pod wzgórzem (1h- 1,5 €). Już z dołu świetnie zachowany, pierścień murów z XIII w.  z 14-ma wieżami robi wrażenie. Za murami znajdował się: wielki plac z małym kościółkiem i studnią oraz urocze, niskie domki. Kameralne miejsce, gdzie w ciszy i spokoju można było poobcować ze średniowieczną historią. Wyjątkowość tego miejsca (jak i Toskanii) również zauważył Bernardo Bertolucci kręcąc tu film “Ukryte Pragnienia”, a producenci markowych samochodów kręcą tu swoje reklamy.

 Dzień 14 Casole d′Elsa 

Następny dzień upłynął nam na 16-kilometrowej pieszej pętli po malowniczej okolicy, zakończonej  zwiedzeniem pobliskiego miasteczka Casole d′Elsa. Gruntowa droga zazwyczaj  prowadziła po niewysokich wzgórzach, przez pola, łąki, winnice, obok niedużych gospodarstw. Ostatni etap wycieczki był bardziej wymagający, bo musieliśmy wspiąć się prawie na 400-metrowe wzniesienie na którym zbudowano miasteczko. DSC03187Górowało ono nad okolicą i widoczne było już z daleka. Warto tu było przyjść chociażby dla rozległej panoramy na ładną okolicę. Samo miasteczko otoczone starymi murami z wieżami, ze starówką, sprawiało wrażenie nieco sennego, gdzie czas jakby się zatrzymał. Takie toskańskie prowincjonalne klimaty i na dodatek  bez turystów bardzo lubimy.

Dzień 15 Piza 

Przyszedł czas na poznanie kolejnej części Włoch, fragment wschodniego wybrzeża nad Morzem Liguryjskim. W drodze do Levento (190 km) gdzie mieliśmy się zatrzymać na kilka dni, obowiązkowy postój zrobiliśmy w Pizie. Zwiedzanie ograniczyliśmy tylko do placu ze słynną wieżą. Samochód zostawiliśmy na jednej z ulic niedaleko placu, gdzie kupując jakieś drobiazgi od nieco nachalnego, czarnoskórego pana (a dużo ich się kręciło oferując do sprzedaży różne przedmioty), zapewniliśmy naszemu samochodowi „bezpieczeństwo” pod naszą nieobecność. Zanim trafiliśmy za mury za którymi znajdował  się plac, na jednym ze straganów kupiliśmy „krzywy” kubek z rysunkiem wieży. Po przekroczeniu zabytkowej bramy stanęliśmy na wielkim, otoczonym murem – placu Campo dei Miracoli. Zaskoczona byłam, że na placu znajduje się nie tylko Krzywa Wieża, ale trzy inne, zbudowane też z białego marmuru, średniowieczne budowle.DSC03254 Oczywiście i my musieliśmy obejść z każdej strony, a potem sfotografować wszystkie zabytki. Zaczęło się od okrągłego Baptysterium z oryginalną kopułą i pięknymi, rzeźbionymi drzwiami. Potem przyszła kolej na przepiękną katedrę Santa Maria Assunta. Długa na 100 m, 5-nawowa elegancka budowla budowana była 100 lat, na mnie zrobiła większe wrażenia niż wieża. Na końcu prostokątnego placu stoi jeden z symboli Italii – Krzywa Wieża, która naprawdę jest dzwonnicą. Wysoka na 58 m, podzielona na 6 kondygnacji zdobionych kolumnami i arkadami jest bez wątpienia krzywa, sprawdziliśmy! Już w trakcie budowy w 1350 r. zauważono jej „defekt”. Jeden z dłuższych boków placu Campo dei Miracoli, tworzy budynek, przypominający trochę mur – długi krużganek, otaczający XIII-wieczny cmentarz Camposanto. Jest to czwarta budowla na placu. Cały kompleks budynków, został obejrzany przez nas od zewnątrz, co nam w zupełności wystarczyło. Dla schronienia się przed słońcem robiliśmy sobie przerwy w zacienionej części trawnika, otaczającego budynki. A leżąc na trawie i zajadając się lodami mogliśmy do woli napatrzeć się na przepiękne budowle.  Pag po ugaszeniu pragnienia, „przełamywał lody” „robiąc” za maskotkę i umilając czas turystom siedzącym obok.

Tego dnia dojechaliśmy nad Morze Liguryjskie do miasteczka Levanto, które miało się stać naszą bazą wypadową do nadmorskiego Parku Narodowego – Cinque Terre. Zatrzymaliśmy się na campingu „5 Terre”. Dość przeciętny camping, położony z dala od morza i miasta (28€ – auto/2os./namiot, pies gratis), dość wygodny dla psa bo miał sporo zacienionych miejsc  a obok był las.

Dzień 16 Monterosso al Mare  CINQUE TERRE

Wpisany na listę UNESCO Park Narodowy Cinque Terre, to malownicze 15 kilometrów, stromego wybrzeża z 5-ma przepięknymi miasteczkami, przyklejonymi do skalistego stoku: Monterosso al Mare, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore. Przez swoje odosobnione położenie, miasteczka są wciąż dość trudno dostępne dla ludzi. Najbardziej popularnym środkiem transportu jest tu pociąg (dużo tuneli wybitych w skale), a potem statek. Dla turystów przygotowano sporo szlaków do pieszych wędrówek, w większości dość łatwych. Pierwszym miasteczkiem które postanowiliśmy odwiedzić było sąsiednie, oddalone o 7 km od Levanto –  Monterosso di Mare. Droga (trasa 1e) najpierw prowadziła deptakiem wzdłuż morza, potem była dość długa wspinaczka pod górę schodami, a potem ulicą. I tak doszliśmy na wysokość 200 m n.p.m., idąc ścieżką wiodącą wzdłuż stromego wybrzeża, mogliśmy podziwiać długi pas wybrzeża za Levanto. Po dojściu na cypel Mesco, mieliśmy widok już na drugą część wybrzeża. Z punktu widokowego wznoszącego się 300 m n.p.m. rozciągała się najładniejsza panorama na wybrzeże z 5-ma miasteczkami Cinque Terre. Dalej już było dość strome zejście w dół (trasa 10), najpierw drogą, a potem asfaltową ulicą. Mijając po drodze jedną z 3 zabytkowych dobrze zachowanych wież i potężny, betonowy pomnik Neptuna, siedzącego na skale, znaleźliśmy się w Monterosso al Mare. DSC03354W jej turystycznej części, z nowoczesnymi hotelami i restauracjami, zbudowanymi wzdłuż długiej, piaszczystej plaży. Pag dla ochłody zaliczył udaną kąpiel w lazurowym morzu – niestety na długiej smyczy (konieczna przez obecność ludzi na plaży). Tuż za promenadą znajdowała się stacja kolejowa, chyba jedyna na świecie którą dzieli tylko kilkadziesiąt metrów od plaży! Po minięciu charakterystycznej wieży Aurory, znaleźliśmy się w drugiej, starej części miasta, wciśniętej między dwa wzgórza. Tu plaża była dużo węższa, na szerokość wiaduktu kolejowego pod którym przeszliśmy i znaleźliśmy się w zabytkowym centrum. Po spacerze wąskimi uliczkami, uroczych placach z kawiarnianymi stolikami, pnącymi się pod górę długimi schodami, czas było wracać do Levanto. Do cypla Mesco doszliśmy tą samą drogą którą przyszliśmy, a dalej już w miarę równą ścieżką, przez długi grzbiet zalesionego wzgórza doszliśmy do przełęczy (ponad 300 m n.p.m.). Po raz ostatni (przynajmniej tego dnia) z góry mogliśmy nacieszyć oczy widokiem na dwie strony wybrzeża z LevantoMonterosso w roli głównej. Dalej już  ścieżka schodziła w dół, lasem, a im bliżej campingu tym było bardziej stromo.(trasa 1d/14 – 4 km.)

Dzień 17 Levanto

Ten dzień był mniej aktywny. Musieliśmy dać odpocząć naszym nogom i łapom Paga, tym bardziej, że wiatr i deszczowe chmury nie zachęcały do dłuższych wycieczek. Był spacer po Levanto i ładnej promenadzie wzdłuż morza, a przede wszystkim zabawa z  psem na plaży. Na dość odludnej żwirowo-piaszczystej plaży, puszczony luzem Pag, mógł dokazywać do woli. Było kopanie dołów, bieganie, tarzanie się w piachu no i rzucanie kija do morza, jednak  przed dużymi falami skapitulował i nie zapuszczał się daleko w morze. (Trafiła nam się taka trochę „czarna owca” wśród labradorów – bo zdarza się, że Pag i bez dużych fal  w wodzie zamacza  tylko łapy…).

Dzień 18 Corniglia-Manarola

Ponieważ z powodu silnego wiatru odwołano wszystkie rejsy statków wycieczkowych, podróż do kolejnego miasteczka Cinque Terre – Cornigli, musieliśmy odbyć pociągiem. Pociągi łączące wszystkie 5 miasteczek kursowały na szczęście dość często. Przed kupnem biletów musieliśmy na dworcu tylko się  upewnić, czy psy też mogą podróżować. Okazało się, że jeśli pies jest w kagańcu i na smyczy – to nie ma przeciwwskazań. Zaopatrzeni w bilety (4,80€+1,80€ pies) wsiedliśmy do zatłoczonego pociągu, niepewni zachowania Paga, bo nigdy wcześniej nie podróżował koleją. Na szczęście okazało się, że nasz pies i pociągiem lubi podróżować, a krótką 15 minutową podróż, grzecznie przeleżał pod naszymi nogami.DSC03458 Po wyjściu z pociągu znaleźliśmy się na najdziwniejszej stacji kolejowej świata: wciśnięta między morze a zbocze góry, z tunelami po bokach. Poza dwoma peronami i budynkiem dworca, nic tu nie było. Żadnego miasta! Okazało się, że Corniglia nie leży bezpośrednio nad morzem i znajduje się na stromym, skalistym klifie. Żeby znaleźć się w miasteczku, musieliśmy wspiąć się po 382 stromych schodach, ponad 100 m w górę. Jest to najmniejsze i najwyżej położone miasteczko, ale i najspokojniejsze z całej „piątki”, co dało się zauważyć idąc główną ulicą miasteczka. Im bliżej centrum tym było bardziej stromo, ale mniej turystycznie. Stąd mieliśmy dojść do Manaroli pięknym szlakiem o długości 7 km (kolejno trasy: 7a-6d-6). Za miasteczkiem, kamienna ścieżką, wiodącą obok przydomowych ogródków potem przez las, wspięliśmy się na wysokość 400 m n.p.m. Za plecami zostawialiśmy przepiękne widoki na Corniglię w dole i na wybrzeże w kierunku Monterosso. Dalej, gdy ścieżka  trochę się obniżyła odsłaniał się bajkowy krajobraz przypominający  trochę ten z południowo-wschodniej Azji. Skąpane w słońcu, stromo opadające do morza zbocza, z tarasowo rosnącymi winoroślami. Malownicza trasa prowadziła między winnicami, wzdłuż kamiennych murków, w miarę równą dróżką (w okolicach 300 m n.p.m.) z widokiem na wzburzone morze w dole. I tak doszliśmy do wioski Volastra z zabytkowym kościołem, skąd dalsza droga prowadziła kamiennymi schodami dość mocno w dół. Im bliżej Manaroli, tym było bardziej stromo, ale widok na skalisty cypel wciśnięty między dwie góry, wynagradzał trud schodzenia w upalnym słońcu bez żadnego cienia. W końcu upragniony cień znaleźliśmy
na dole, między zabudowaniami, a schodząc w dół jedyną ulicą-deptakiem w miasteczku, doszliśmy do morza i skalistego wybrzeża z malutkimi zatoczkami. Ulica „zastawiona” łodziami, tuż obok liczne kawiarnie i restauracje, kolorowe, trzypiętrowe domy, malutki port rybacki z ciekawym wybrzeżem to wszystko tworzyło atmosferę tego niezwykłego miasteczka, zalewanego przez turystów. Niestety, słynna „ścieżka miłości” do Riomaggiore była zamknięta, wiec mieliśmy więcej czasu na poznanie Manaroli i okolic. Po odpoczynku na malutkiej, zacienionej, betonowej plaży przy porcie rybackim, znaleźliśmy bardziej ustronne miejsce bezpośrednio nad morzem. Betonowy chodnik wykuty w skale, doprowadził nas  do niedużej betonowo-skalistej plaży. Ciekawe miejsce, gdzie Pag w cieniu skał odpoczywał, a my podziwialiśmy widok na sąsiednią Corniglię i wybrzeże, przy akompaniamencie fal z impetem rozbijających się o betonowe murki i skały.  Po długim odpoczynku przyszedł czas na powrót do zatłoczonego „centrum”, skąd było już niedaleko do ciekawej stacji kolejowej, która częściowo mieściła się w tunelu. Po kupieniu biletów powrotnych w automacie, pociągiem wróciliśmy do Levanto. Następnego dnia wracaliśmy do Polski.
Włochy to nie ciekawy kraj, a sami Włosi kochają psy, nasz Pag często, czy to na szlaku czy w mieście spotykał się z ich sympatią. Góry w Tyrolu czy nad Gardą, Toskania, to świetne tereny do wybiegania dla czworonogów. Może jedynie zwiedzanie zatłoczonych, dużych miast to dla nich już niekoniecznie przyjemność.

 

 

Wymagające Alpy Julijskie i niezwykłe Dolomity

Wymagające Alpy Julijskie i niezwykłe Dolomity 11VI-2VII 2009

Wakacje podczas których poznaliśmy niedużą ale ciekawą Słowenię i jedne z najpiękniejszych gór w Europie – włoskie Dolomity. W Słowenii spędziliśmy 11 dni, przez większość czasu wędrowaliśmy po Alpach Julijskich, a w drodze nad  wybrzeże Adriatyku  zwiedziliśmy niezwykły zamek i jaskinię. Na Włochy przeznaczyliśmy 10 dni a w drodze w Dolomity zwiedziliśmy Wenecję i Akwileję.

Dzień 1 Alpy Julijskie/Dovje

Kamping Kamne http://campingkamne.com/ w miejscowości Dovje (k. Mojstrany). Przez 6 dni był naszą bazą wypadową w Alpy Julijskie.

Dzień 2 Planica

Wycieczka pod słynną mamucią skocznię narciarską Velikankę. Auto zostało w Kranjskiej Gorze i wygodną drogą, doszliśmy pod skocznię w dolinie Planicy. Latem wygląda ona mniej okazale niż zimą.

Większe wrażenie robiła  chyba olbrzymia ściana Triglava – najwyższej góry Słowenii, u podnóża której stoi skocznia.

Dzień 3 Przełęcz Luknja – 1758 m n.p.m.

Do schroniska  Aljazev  Dom, podjeżdżaliśmy samochodem (13 km od Dovje).  A momentami było mocno pod górę, bo schronisko położone jest na wysokości 1015 m. Auto zostawało na sporym parkingu. Jesteśmy w Triglavskim Parku Narodowym. Dalszą drogę do przełęczy Luknja – 1758 m. pokonaliśmy już na nogach. Droga na przełęcz prowadziła wzdłuż potężnej, północnej ściany Triglava. (Niestety śnieg zakrywający via ferraty uniemożliwił nam wejście na niego).

Za sobą mamy już  dość łatwy szlak przez dolinę Bukovlje, a przed nami – najtrudniejszy odcinek  z polami śniegu i niestabilnymi piargami, po których szliśmy w ślimaczym tempie: 1 krok do przodu, 2 do tyłu.

Po 3 godzinach wspinaczki, przełęcz Luknja została zdobyta! Z jednej strony widok na skalny mur Triglava, z drugiej na dolinę – daleko w dole.

Potem był długi i dość trudny powrót do Domu Aljazeva, szlak kiepsko  oznaczony przechodził obok zamkniętego schronu Bivak pod Luknjo.

 Dzień 4 Kriz 2410 m n.p.m.

   Znowu zaczynaliśmy od szlaku przy Domu Aljazeva, po czym ruszyliśmy szlakiem w kierunku szczytu Kriz 2410 m. Ale najpierw musieliśmy podejść doliną Sovatna do wyłomu w murze skalnym –  Dovska  vrata na 2180 m. Im bliżej przełęczy, tym robiło się trudniej, bo do stromizny doszły piargi i śnieg.

Za przełęczą wciąż było ciężko a słońce niemiłosiernie paliło (mimo sporej wysokości), przybyło śniegu a szlak był kiepsko oznaczony. Bez błądzenia się nie obeszło.

W drodze na Stenarska vrata 2295 m, kolejne błądzenie w śniegu. W końcu trudny szczyt Kriz zdobyliśmy, okupiony dużym wysiłkiem fizycznym jak i psychicznym.

Kolejne szukanie szlaku było w okolicach Bovška Vratica  na 2375 m. Droga powrotna do Domu Aljazeva dłużyła się bardzo, prowadziła obok zamkniętego schronu Bivak IV na 1980 m i przez Macesence. Do auta wróciliśmy padnięci, po 9 godzinach spędzonych w górach.

Dzień 5 Bled/jezioro Bledzkie

Dzień odpoczynku. Pojechaliśmy  zobaczyć, drugą największą atrakcję Słowenii –  miasteczko Bled nad jeziorem Bledzkim. (25 km). Leniwy spacer wokół turkusowego jeziora Bledzkiego, z maleńką wysepką z barokowym kościołem, zamkiem na skarpie, górującymi w tle białymi szczytami, był przyjemną odmianą po wczorajszym, ciężkim dniu.

     

Dzień 6 Przełęcz Vršic 1611 m n.p.m.

Przez przełęcz Vršic położoną na wysokości 1611 m, z obowiązkową przerwą na punkcie widokowym, dojechaliśmy autem do miejscowości Trenta (620 m n.p.m). Stąd zrobiliśmy sobie  14-kilometrową pętlę szlakiem wokół dwutysięcznika Zadnijški Dzebnik. Ciekawy, dość łatwy szlak  z ładnymi widokami. Jedynie podejście na przełęcz na 1600 m (najwyższy punkt na szlaku), wymagało nieco wysiłku. Przez przełęcz z doliny Trebiškiej przeszliśmy do doliny Zadnjiškiej. W dolinach zalegało jeszcze sporo mokrego śniegu.

      

Dzień 7 Ukanc/jezioro Bohinjskie/wodospad Savica

Przenieśliśmy się bardziej na południe Alp Julijskich, do miejscowości Ukanc nad jeziorem Bohinjskim. Zatrzymaliśmy się na campingu Zlatorog. Tego dnia był tylko spacer do oddalonego o 3 km, obleganego przez turystów wodospadu Savica.

 

Dzień 8 Triglavskie jezeria 1685m n.p.m

W ten upalny dzień, wybraliśmy szlak do schroniska nad Triglavskimi jezerihami.  Najtrudniejszy okazał się odcinek  szlaku za Koca pri Savici, gdy musieliśmy wspiąć się po dość mocno eksponowanej ścianie, zabezpieczonej stalowymi linami. Dalej było już

łatwiej, szlak prowadził lasem,  gdzie zalegało jeszcze sporo śniegu. Otoczone skalistymi grzbietami schronisko nad jeziorem, okazało się niestety zamknięte. Ale w ciszy mogliśmy  nacieszyć oczy surowym krajobrazem. Powrót na camping był ta samą trasą (2 x 9 km).

Dzień 9 Dom Savicia/Dom na Komni 1520 m n.p.m.

Ciekawa wycieczka szlakiem schronisk. Od Domu Savicia mocno trawersującym szlakiem wspięliśmy się na wysokość ponad 1300 m n.p.m.,  z wielkiego tarasu schroniska Dom na Komni – popijając kawkę, podziwialiśmy otaczające nas góry. Tutaj,  Alpy Julijskie sprawiały wrażenie bardziej

     

dostępnych i przyjaznych,  od tych które poznaliśmy wcześniej. Potem był spacer do oddalonego o 15 min. Koca pod Bogatinom. Powrót na dół prowadził tą samą drogą. Wycieczka liczyła 20 km a w drodze powrotnej mogliśmy popatrzeć na Bohinjskim jezioro z góry

Dzień 10 Predjamski Grad/ Škocjanskie Jasikinie/Ankaran

Po nocnej ulewie i deszczowym poranku, w pośpiechu spakowaliśmy mokry namiot w samochód i wyruszyliśmy nad Morze Adriatyckie. Po 3 godzinach jazdy dotarliśmy do niezwykłego zamku – Predjamskiego Gradu. Średniowieczny zamek wbudowany w skałę z labiryntem podziemnych korytarzy i grot robi niesamowite wrażenie! Po godzinnej podróży autem, dojechaliśmy do Škocjanskich Jaskiń, gdzie zwiedzaliśmy największy, podziemny kanion w Europie.  (Głęboki na 100 m i długi na 6 km).

Godzinę potem byliśmy już nad morzem, na wielkim campingu  „Adria”( http://www.adria-ankaran.si/en/  ) w popularnej miejscowości  Ankaran. A wieczorem zrobiliśmy sobie spacer po  wybetonowanej plaży.

Dzień 11 Izola

 

Dzień spędziliśmy na wędrowaniu po liczącym tylko 47 km słoweńskim wybrzeżu. Zwiedziliśmy  też ładne, nieco zatłoczone nadmorskie miasteczko Izola.

Dzień 12  Aquileia   WŁOCHY

Przez włoski Triest dostaliśmy się do cichejniezbyt licznie odwiedzanej przez turystów Aquilei. Niedaleko naszego dużego i taniego campingu „Aquileia” http://www.campingaquileia.it, czekała na nas przepiękna, romańska bazylika. A jej surowe wnętrze kryło pochodzące z IV w. kolorowe mozaiki, wykonane z tysięcy malutkich

 płytek ceramicznych. Po obejrzeniu miasteczka z góry wysokiej dzwonnicy, cyprysową alejką, doszliśmy do pozostałości dawnego rzymskiego portu rzecznego. Zabytki Aquilei trafiły na listę UNESCO, mogliśmy je oglądać nie tylko za darmo ale i w ciszy i spokoju bo turystów było niewielu.

Dzień 13 Aquileia

Kiedy nadarzyła się okazja pojeżdżenia darmowym rowerem po okolicy, to lało jak z cebra przez caluśki dzień.

Dzień 14 Cavallano 

Z deszczowej Aquilei  pojechaliśmy, w kierunku Wenecji,  do miasteczka Cavallano nad Adriatykiem. Zatrzymaliśmy się na wielkim campingu San Marco http://www.campingsanmarco.it. Do piaszczystej plaży mieliśmy rzut kamieniem.

Dzień 15 Wenecja

Tu kupiliśmy łączony bilet na autobus i statek (16,60 €/osoba) i w godzinę dopłynęliśmy do Wenecji.

 

Dzień 16 Campitello di Fassa DOLOMITY

Po ponad 5-godzinnej podróży, przenieśliśmy się znad morza w góry. W drodze w Dolomity, zwiedziliśmy skocznie narciarskie w miejscowość Predatto. W miejscowości Campitello di Fassa położonej  1500 m n.p.m. znaleźliśmy wygodny, ładnie położony camping „Miravalle”: http://www.campingmiravalle.it

     

                                    Dzień 17 Sasso Piatto 2958 m n.p.m.

W drodze do schroniska „Sasso Piatto” (przez dolinę Duron) 2336 m n.p.m. Stąd wspięliśmy się na skalisty szczyt Sasso Piatto 2958 m, niestety na górze przyszła mgła i przysłoniła piękne widoki. Pięknych panoram  dostarczył nam szlak, którym wróciliśmy do Campitello. Prowadził ścieżką przez zielone zbocza, powyżej których wyrastały szare, pionowe skaliste masywy.

   

     

Dzień 18 Przełęcz Camerloi 2200 m n.p.m

Tego dnia zrobiliśmy sobie 15-to kilometrową petlę, rozległą doliną Duron. Doszliśmy na przełęcz Camerloi.  Po drodze odwiedziliśmy dwa, dość wysoko położone schroniska „Dona” i „Micheluzzi„.

Dzień 19  Pass de Omretta 2702 m n.p.m.

Najpierw samochodem podjechaliśmy do miejsca Alba-Penia. Kwitnącą doliną de Contrin, a potem przez dolinę Rosalia, wspięliśmy się  – w  skalno – zimowym otoczeniu, na przełęcz Pass de Omretta. Kilkadziesiąt metrów powyżej bivaku Del Bianco (metalowy schron), musieliśmy niestety zawrócić bo metalowe liny zakopane w śniegu, uniemożliwiły dalszą wspinaczkę, w kierunku jednego ze szczytów masywu Marmolady.

     

     

   Dzień 20 Misurina

Nastąpiła zmiana miejsca. Przez znane miasto Cortina d’Ampezzo przyjechaliśmy do leżącej w sercu Dolomitów miasteczka Misurina. Kilometr za miasteczkiem znaleźliśmy może niezbyt komfortowy ale pięknie położony camping „Alla Baita”. To był najwyżej położony camping podczas tych wakacji – prawie 1800 m n.p.m.!

   

Dzień 21 Tre Cime di Lavaredo

Autobusem odjeżdżającym z przystanku koło campingu, w 15 min. dotarliśmy na wysokość 2320 m n.p.m. do schroniska Rifugio „Auronzo”. Gdy słońce wyjrzało zza chmur, naszym oczom ukazał się księżycowy krajobraz w ze słynnym masywem  Tre Cime di Lavaredo w centrum. Wybraliśmy popularną, dość łatwą (15 km) trasę. Szlak nr 101 przechodził koło schroniska „Lavaredo”. Potem skrajem skalistego płaskowyżu, doszliśmy do zatłoczonego schroniska „Pre Crime A. Locatelli”. Kawa na tarasie schroniska, położonego na wysokości 2405 m w przepięknym, surowym krajobrazie, smakowała wybornie. Szlak nr 105 nie dostarczał już tak spektakularnych widoków, ale i tak było ładnie. Do campingu zeszliśmy już na nogach.

      

   

     

Dzień 22 Włochy-Polska

Powrót do Polski, długą trasę udało nam się pokonać w jeden dzień. Dolomity to jedyne takie góry w Europie, jeśli nie na świecie, dlatego wrócimy tu kiedyś.