Góry w czasach pandemii

Góry w czasach pandemii  1.08.-10.08.2020 (Bez Paga 🙁 )

Nasz wybór padł znowu na Austrię (5 raz), ale teraz jechaliśmy w konkretnym celu – zdobyć trzytysięcznik. Znaleźliśmy go w Taurach WysokichKaryntii, jest to mierzący 3076 m Großer Hafner. O wyborze kwatery zadecydowało niedalekie sąsiedztwo wysokiego szczytu – łatwego technicznie. I tak, po przejechaniu 1000 km, po 10 godz. jazdy niemieckimi autostradami, dojechaliśmy do Flachauwinkl – miasteczka znajdującego się 70 km od Salzburga (w kraju związkowym Salzburg). Miasteczko  położone jest w Alpach Wschodnich, w dolinie Flachau na wysokości 1000 m n.p.m. Latem prawie wymarłe, tętni życiem dopiero zimą, gdy staje się popularnym ośrodkiem narciarskim z setkami amatorów białego szaleństwa. Dlatego, gdzie tylko okiem sięgnąć, mnóstwo tu wyciągów, kolejek gondolowych itp. W miasteczku znajduje się kilka pensjonatów i hoteli z restauracjami.

1) 2.08  Flachau x2 – 17 km

Najpierw zrobiliśmy sobie wycieczkę do miasteczka Flachau, w większości wzdłuż drogi (15 km w dwie strony). W miasteczku zrobiliśmy przerwę w jednej z wielu kawiarni, na kawę i pyszny strucel z bitą śmietaną, zaopatrzyliśmy się w mapy w informacji turystycznej. Powrót prowadził tą samą drogą. Po zjedzeniu obiadu na kwaterze, po 16 ruszyliśmy do  Flachau rowerami ( mieliśmy je w cenie noclegu) do supermarketu Spar, świetną ścieżką rowerową (17 km w dwie strony). To był pierwszy raz w historii naszych wojaży, kiedy jednego dnia zafundowaliśmy sobie wycieczkę pieszą i rowerową! Najpierw było z górki, a powrót był już pod górę.

2) 3.08 okolice Flachauwinkl15 km

Z powodu deszczowych prognoz pogody, zrobiliśmy sobie 3 godzinną wycieczkę na pobliską bezimienną górę (asfaltowa i szutrowa droga). A deszcz spadł dopiero po południu i miał padać całą noc. W prognozach ostrzegano przed intensywnym deszczem. Po obiedzie zrobiliśmy 7-kilometrowy rowerowy sprint w górę doliny, (2x 3,5 km) w strugach deszczu, który miejscami zamieniał się w grad, po 23 minutach byliśmy przemoknięci do suchej nitki.

3) 4.08 Hinterkogel 1922 m n.p.m. – 16 km

Kolejny deszczowy dzień. Poszliśmy szlakiem wzdłuż wyciągu nieczynnej  kolejki gondolowej. Często spotykaliśmy na swojej drodze, stada krów i byków, które mijaliśmy dużym łukiem, zgodnie z instrukcjami zamieszczanymi przed wejściem przez furtkę na pastwiska. Po wejściu na Hinterkogel, musieliśmy zadowolić się widokiem uroczej pary, której wszędobylska mgła oraz deszcz nie przeszkadzały w zalotach. Powrót na dół prowadził tą samą drogą.

4) 5.08 Flachau – Palfen – Untertauren – Radstadt – Flachau – 63 km

Spośród kilkunastu rowerów, trzymanych w garażu, szybko znaleźliśmy górski rower dla mnie, (w niezłym stanie) to Krzysiek, musiał się zadowolić największym rowerem jaki znalazł (ale i tak był za mały) a był to rower miejski. Zaplanowaliśmy całodniową wycieczkę. Najpierw musieliśmy zjechać na dół do Flachau, stąd musieliśmy się mocno napedałować, żeby krętą drogą wjechać na wysokość 1030 m (mój „rowerowy” rekord”), skąd zjechaliśmy do miasteczka Palfen i dalsze 5 km pokonaliśmy w lekko pofałdowanym terenie. Naszym celem była dolina z rzeką Taurach, wzdłuż której prowadziła świetna droga rowerowa, która doprowadziła nas do miejscowości Unterntaurn. Tu na wysokości 1000 m, znajdowało się prywatne zoo. Tu  zrobiliśmy sobie odpoczynek w towarzystwie spacerujących dzikich świń. Powrót początkowo odbył się tą samą drogą, odbiliśmy dopiero przed zjazdem do starego, ładnego miasteczka Radstadt. Tu zrobiliśmy sobie przerwę na rynku, na pyszne ciasto, oczywiście z kawą. Potem płaską ścieżką rowerową, wzdłuż rzeki Enns dojechaliśmy do Flachau, a stamtąd (po raz drugi tego dnia, a 4 w ogóle) do Flachauwinkl. 

5) 6.08 Lackenkogel 2051 m – 19 km (rowerem 64 km)

Ponieważ, Krzysiek wciąż odczuwał niedosyt roweru, skorzystał z oferty jednej z wypożyczalni rowerowych i wypożyczył na cały dzień – E-bike czyli rower elektryczny (33 €). Ten dzień spędziliśmy osobno, ale obydwoje dotarliśmy dość wysoko – ja na nogach, Krzysiek – rowerem. Ale najpierw rano, po godzinie 9, autem dojechaliśmy do Flachau. Ja, pieszo szlakiem ruszyłam w góry, Krzysiek – po zostawieniu auta na parkingu – rowerem. Mój szlak przez pierwsze 4 km, przecinał się z asfaltową drogą, prowadzącą do miejsca Sattelbauer – 1300 m – gdzie, obok dużego parkingu i górskiej karczmy, przecinało się wiele szlaków rowerowych. Dalej szlak odbijał w las i  wąską, stromą ścieżką doszłam do polany Lackenalm, skąd była ładna panorama na  skaliste  pasmo w tle. Wokół otwartej restauracji górskiej pasły się leniwie krowy i byki. Dalej, wąską ścieżką zaczęłam się piąć w górę, która doprowadziła mnie do grzbietu zarośniętego kosodrzewiną. 20 min i byłam na szczycie z krzyżem Lackenkogel, gdzie było sporo turystów głownie z Czech. Po dość długiej przerwie, na jedzenie i zdjęcia, zeszłam z powrotem (nie było innego szlaku) do rozwidlenia szlaków pod szczytem i ruszyłam dalej ścieżką przez długi grzbiet (ok 3 km, momentami było dość stromo, gdy szlak prowadził zboczem). Na wysokości Flachauwinkl, zaczęłam schodzenie w dół, tą sama drogą, którą pokonaliśmy w deszczu, schodząc z Hinterkogel. Tym razem były ładne widoki i dużo słońca. Zgraliśmy się z powrotem bo prawie w tym samym czasie zjawiliśmy się przed naszą kwaterą. Krzysiek przejechał  po górach 65 km. Trasa Frauenalm-Runde (SW 32) oraz pętelka górami do Zauchensee 1361 m, powrót doliną 65 km.

6) 7.08. Saukarfunktel 2028 m – 16 km

Znowu autem podjechaliśmy do Flachau, po zostawieniu samochodu na parkingu,  podeszliśmy do dolnej stacji kolejki gondolowej.”Kanapa” podwiozła nas na wysokość 1700 m n.p.m. pod szczyt  Griessenkar. Po wspinaczce stromym zboczem doszliśmy na grzbiet. Zaliczając kolejno szczyty: Griessenkar 1991 m i skalisty Saukarfunktel 2028 m, Saukarkopf 2014 m, w towarzystwie licznych turystów. Na wysokości Flachauwinkl zaczęliśmy schodzić w dół.

7) 8.08 Großer Hafner 3076 m -17 km

Zgodnie z planem  o 7 rano wyruszyliśmy na południe do Karyntii, żeby wejść na szczyt Taurach Wysokich (Alpy Wschodnie) – Großer Hafner. Żeby na niego wejść musieliśmy dojechać do Doliny Malta (Maltatal) i wjechać prawie na 2000 m. Do przejechania mieliśmy 70 km autostradą prowadzącą przez 3 tunele (najdłuższy 7 km – płatny 12,5 €). Najciekawszy krajobrazowo i wrażeniowo, był ostatni odcinek – 14 kilometrowa  Alpenstraße Malta. Po kupieniu biletu (20 € za samochód z pasażerami) wąską, krętą, szosą  (na węższych odcinkach panował ruch wahadłowy ze światłami), przez 5  wykutych w skale tuneli, wspięliśmy się na wysokość 1933 m. (Całość od domu zajęła nam 1,20h). Na tej wysokości znajduje się wielka zapora tworząca sztuczne jezioro Speicher Kölnbrein, utworzone na rzece Malta. Byliśmy wcześnie i wielki parking, był prawie pusty, a spacer na tamę zostawiliśmy na później i ruszyliśmy na szlak. Przez pierwszą godzinę szliśmy wąską i podmokniętą ścieżką zboczem

 

góry, raz do góry innym razem w dół, aż doszliśmy do trawiastej równiny z licznymi strumykami. Na prawo mieliśmy skalny, dość wysoki mur przez który mieliśmy iść. Łagodnymi zakosami w kosodrzewinie a potem  stromą ścieżką doszliśmy na skalistą grań i po przekroczeniu furtki. Po drodze spotkaliśmy Polaka (koszulka z polskim napisem pomogła w nawiązaniu rozmowy) stromą  ścieżką po trawiastym zboczu doszliśmy do  schroniska o swojsko brzmiącej nazwie Katowickie schronisko („Kattowitzer Hutte”). Zbudowany przez Ślązaków w 1930 r., położony na wysokości 2320 m, obiekt stanowi punkt wyjścia wycieczek na Großer Hafner. Tu zrobiliśmy sobie przerwę na trawie, mając za towarzystwo turystów spoza Austrii. Tuż przed nami wyszła kilkunastoosobowa, nieaustriacka grupa z kaskami na głowach, którą dość szybko wyprzedziliśmy. Przed nami był najtrudniejszy odcinek. Zanim znaleźliśmy się

na skalistej grani, musieliśmy przejść przez labirynt ścieżek, między mniejszymi lub większymi głazami i ścieżkę przez piargowe zbocze. Ostatni  kilometr robiliśmy godzinę! Szlak był bardzo stromy i trudny technicznie, odcinków z linami było zdecydowanie za mało a ekspozycja duża. Pod szczytem na bardziej wypłaszczonym grzbiecie, przechodziliśmy przez ciekawe miejsce z usianymi  granitowymi, pionowymi słupkami (chyba jednak ułożonymi rękoma człowieka). Następnie wspinaczka po wielkich płytach i w końcu dotarliśmy w  na szczyt! Tu poza metalowym krzyżem, była grupka Austriaczek. Panorama wokół zapiera dech! Było wciąż gorąco, słonecznie i prawie bezwietrznie. Powrót w dół odbył się tą tym samym szlakiem, przy schronisku  był odpoczynek – przy jednym z wystawionych stolików –

przy zamówionej herbacie. Końcówka ciężka, ponieważ skończyła nam się woda a słońce prażyło wciąż niemiłosiernie, jakby było mało to pośliznęłam się na mokrym kamieniu i rozwaliłam sobie kolano. Do auta wróciliśmy po ponad 8 godzinach, zmęczeni (1500 m przewyższenia), trochę odwodnieni ale szczęśliwi. Na parkingu było już niewiele samochodów, podobnie jak turystów, zrobiliśmy spacer do tamy i  wracaliśmy do  Flachauwinkl.

8) 9.08 Radstadt

Zwiedzanie ładnego Radstadt, zabytkowego miasta z pyszną kawą i ciastem na głównym placu miasta. A było strasznie gorąco … .

Kolejny urlop spędzony w Austrii zaliczamy do udanych. Główny cel, czyli zdobycie Großer Hafner został osiągnięty. Jedyne zastrzeżenia możemy mieć do kwatery, a właściwie do jej położenia – w bliskim sąsiedztwie autostrady.

 

 

Romantyczne zamki nad Renem i austriacki Tyrol

                            Nad  rzeką i w górach – wakacje 2018 z przygodami”

Francuzi mają swoje arystokratyczne zamkami nad Loarą, natomiast Niemcy mogą być dumni z romantycznych zamków  w Dolinie Środkowego Renu. Jest to odcinek 65-kilometrowy pomiędzy BingenKoblencją w kraju związkowym  Nadrenia-Palatynat. Nic dziwnego, że to piękne miejsce w 2002 r. zostało uznany przez UNESCO za światowe dziedzictwo kultury. I tak,  pod koniec maja postanowiliśmy przyjrzeć się z bliska tej niezwykłej dolinie z malowniczymi zamkami, meandrującym Renem i stokami porośniętymi winoroślami. Nasza przygoda z tą doliną trwała nieco krócej niż planowaliśmy, ale po kolei…

29 maja camping Sonneneck/Spay

Po przejechaniu 800 km niemieckimi autostradami, znaleźliśmy się na obrzeżach Koblencji. Następnie drogą wzdłuż Renu, minąwszy miejscowoś Spay, dojechaliśmy na camping Sonneneck. Na położonym wzdłuż Renu, wielkim campingu, byliśmy nielicznymi turystami śpiącymi w namiocie, bo zdecydowana większość, nocowała w camperach, swoich lub w wynajętych. Ale nie tylko z powodu spania w namiotu odstawaliśmy od reszty turystów. Zaniżaliśmy średnią wieku nocujących na campingu (55-60 lat), jakby tego było mało, to Krzysiek swoim obwodem brzucha (przynajmniej na dzień dzisiejszy),  dość mocno odstawał od sporej części panów, którzy swoim pokaźnym brzuszyskiem wylewającym się ze spodenek, dumnie paradowali  po campingowych alejkach. Na szczęście nikt nas palcami nie wytykał i szybko się zaadaptowaliśmy, a cały pobyt (5 nocy) będziemy wspominali jako bardzo udany. Wielki camping (https://sonneneck-camping.de/) ze sklepikiem, restauracją, barem, basenem (czynnym tylko latem), okazał się bardzo przyjazny również dla psów. A było ich dużo, i to różnych maści i narodowości. Czworonogi na terenie campingu, miały wydzielony swój kawałek zieleni, taką „psią toaletę”, do tego było mnóstwo stojaków z woreczkami (na psie odchody) przy alejkach. Dla mnie największą niespodzianką okazało się „psie spa” – czyli specjalny prysznic pod chmurką. A opłata za spanie psa nie była wygórowana bo wynosiła – 2 € za dobę. Cała reszta czyli namiot/auto/2 osoby/prąd wyniosła nas 24 €/doba.

30 maja – Boppard

Pierwszy poranek nad Renem, choć słoneczny i gorący, zaczął się od niespodzianek. O 6:30  z błogiego snu, wyrwał nas dochodzący z góry, nieznośny hałas. Po wystawieniu głowy z namiotu, ku naszym oczom, ukazał się – krążący  niedaleko campingu – helikopter spryskujący pobliskie uprawy winorośli, od których dzieliły nas tylko tory kolejowe i asfaltowa droga. Na szczęście, później było już dużo lepiej. Poranna kawa i pyszne śniadanie z widokiem na szeroki Ren i zielone wzgórza, szybko poprawiły nam humory. Ale najlepsze było dopiero przed nami: 10-cio kilometrowa wycieczka do pobliskiego miasteczka Boppard. Robieniu zdjęć nie było końca bo otaczała nas przepiękna sceneria: po lewej mieliśmy mieniący się w słońcu Ren, z pływającymi barkami i statkami wycieczkowymi, a po prawej zbocza  porośnięte winnicami. Sielanka na chwilę została zakłócona przez Paga, kiedy to – w leśnym bagienku urządził sobie błotną kąpiel  i przez 2 godziny, był  bardziej czarnym niż biszkoptowym labradorem (nie pierwszy i pewnie, nie ostatni raz … ). Byliśmy nieco zaskoczeni, gdy jakieś 2 km przed zejściem do miasteczka, szlak zrobił się stromy i pojawiły się nawet metalowe drabinki. Na szczęście obok była ścieżka, którą  można było nią obejść. Po zejściu do Boppard, od razu poszliśmy nad Ren, żeby  doprowadzić Paga do względnej czystości, w końcu mieliśmy ruszyć na miasto. (Tego dnia – jak na złość – uparł się, że zamoczy tylko i wyłącznie łapy). Turystyczne, zadbane miasteczko, niezbyt licznie odwiedzane przez turystów, nie mogło nas  nie zauroczyć. Zwłaszcza nadmorska promenada i nieduży rynek ze starym kościołem i nowoczesną fontanną nam się podobał. Powrót na camping był już mniej przyjemny, bo na ścieżce rowerowo-pieszej biegnącej między Renem a szosą (6 km), pozbawionej cienia,  byliśmy wystawieni jak na patelni, a słońce prażyło niemiłosiernie.

31 maja – Braubach/Marksburg-Koblencja-Stolzenfels

Przyszedł czas na zwiedzanie  zamków w Dolinie Środkowego Renu. Wybraliśmy zamek po drugiej stronie Renu – średniowieczny Marksburg. Po 24 km, minięciu Koblencji i miasteczka Braubach – nad którym wznosi się zamek, dojechaliśmy do bezpłatnego parkingu, na skraju lasu. I po 10 min. wspinaczki asfaltową drogą (zamek stoi na wzgórzu 150 m nad  Renem), byliśmy już pod murami najlepiej zachowanego zamku reńskiego. Przez bramę w starych murach doszliśmy tylko do dolnej części zamku. Dalsze zwiedzanie było możliwe po kupieniu biletu (8 €) i tylko z przewodnikiem. A ponieważ kolejka nie miała końca, zasilana angielskimi turystami wysypującymi się z kilku autokarów, zrezygnowaliśmy ze zwiedzania. Nie pozostało nam nic innego, jak zejść na dół do miasteczka Braubach i podziwiać zamek z dołu, z poziomu Renu. Urokliwe miasteczko z ryglowymi domkami, z ukwieconym deptakiem wzdłuż rzeki nieco zrekompensowały niewejścia na zamek. Po wdrapaniu się z powrotem do góry do auta, ruszyliśmy do Koblencji. Pięknie położone miasto nad ujściem rzeki Mozeli do Renu. Gdy samochód bezpiecznie stał na płatnym parkingu (1,5 €/godz.) z widokiem na eleg-ancki pałac Kurfürstliches, skierowaliśmy nasze kroki nad Ren. Idąc szeroką, nadreńską promenadą doszliśmy do miejsca, gdzie Mozela wpada do Renu, czyli słynnego  Niemieckiego Rogu (Deutsches Eck).  Na tym charakterystycznym, trójkątnym cyplu, wznosi się ogromny (37 m.) konny pomnik cesarza Wilhelma I. i nie sposób się tu nie zatrzymać na dłużej, bo widok na rzeki i ich otoczenie jest imponujący. Potem był spacer wąskimi uliczkami starego miasta, i słodkie co nieco w przytulnej kawiarence. Cztery godziny minęły jak z  bicza trzasnął, i musilismy wracac do auta. Po drodze na camping zatrzymaliśmy się, żeby zwiedzić świetnie zachowany średniowieczny pałac Stolzenfels. Warto było wspiąć się gruntową drogą (80 m nad poziom Renu), żeby zwiedzić nie tylko ciekawy pałac z ogrodem ale nacieszyć oko ładną panoramą na dolinę rzeki. Na zamek można było wejść tylko z przewodnikiem (5 €) a pieski miały zakaz wstępu. Już  przy wyjeżdżaniu z Koblencji samochód, wydawał dziwne dźwięki … . Ale na camping jakoś się doczłapaliśmy.

1 czerwca – Oberwesel/Schönburg – St. Goar/Rheinfels

Rano okazało się, że samochodu nie można już odpalić. Ale zamiast biadolić i załamywać ręce, wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do kolejnego miasteczka w Dolinie Środkowego RenuOberwesel. (Ale najpierw musieliśmy przejść 2 km do stacji w Spay). Ponad 20-minutowa podróż pociągiem była nieco stresująca, bo jechaliśmy bez ważnego biletu. Nie kupiliśmy go ani w nieczynnym automacie biletowym na stacji,  ani u konduktora w pociągu, bo go nie znaleźliśmy. Na szczęście jazda „na gapę” zakończyła się dla nas, bez niemiłych konsekwencji. Zanim ruszyliśmy zdobyć kolejny nadreński zamek, zwiedziliśmy zabytkowe Oberwesel. Niezapomnianych wrażeń i widoków dostarczył nam spacer po średniowiecznych murach (2,5 km), urozmaicony od czasu do czasu wspinaczką do wyższych lub niższych wież, których do dziś zachowało się aż 16-ie. Inną ciekawą atrakcją w Oberwesel jest kościół pod wezwaniem Św. Marcina z „przyklejoną” do kościoła gotycką dzwonnicą. Potem przyszedł czas na zobaczenia z bliska zamku Schönburg, do którego doprowadziła nas widokowa, pnąca się do góry ścieżka. Z dziedzińca zamku, rozciągała się przepiękna panorama na Ren i otoczone wzgórzami miasteczko. ( Z wnętrz tylko do restauracji można było wejść). Ponieważ jeszcze sporo kilometrów było przed nami, z żalem opuściliśmy nieduży zamek i ruszyliśmy – wzgórzami – do miasteczka St. Goar nad Renem (9 km). Gdzie czekał na nas kolejny zamek – a właściwie ruiny rozległego zamku Rheinfels, górującego nad miastem. (W XIX w zaczęto zamek rozbierać,a materiały budowlane wykorzystano do budowy twierdzy w Koblencji). Z zamku – bo zbliżała się już 18, szybko zeszliśmy do stacji kolejowej i po kupieniu biletu w czynnym automacie (4,90 €/2 osoby,) wskoczyliśmy zmęczeni do pociągu. Z biletami jazda była mniej nerwowa, ale bez niespodzianki (niestety niemiłej) nie obeszło się, bo pociąg nie zatrzymał się na naszej stacji  w Spay (skąd mieliśmy wiedzieć, że to jest stacja „na żądanie”? i trzeba coś wcisnąć w pociągu?) tylko na następnej w Rhens. Zamiast 2 km musieliśmy pokonać 4 km, malowniczą drogą wzdłuż Renu, w którym Pag nawet popływał sobie. Do campingu wróciliśmy padnięci, nic dziwnego przeszliśmy tego dnia 30 km.

2 czerwca Rhens

Tego dnia, miał przyjechać po nas i naszą zepsutą skodę – Michał z lawetą. Więc był tylko spacer promenadą wzdłuż Renu do Rhens, zakupy w Lidlu i zabawy Paga w wartkiej rzece. Na jednej z  kamienistych plaż, właściciel pływającej suczki, pożyczył nam pływającą zabawkę, którą Pag aportował i nie miał dość pływania! Po złożeniu namiotu i całego sprzętu biwakowego, spakowaniu się i o 20 ruszyliśmy autem Michała, ze skodą na lawecie do Szczecina, żeby o 5 rano być już na miejscu.

Niedzielą spędziliśmy w Szczecinie robiąc w pospiechu pranie, zakupy, przepakowywanie i pakowanie. W poniedziałek rano, autem  pożyczonym od rodziców Krzyśka, mieliśmy wyruszyć do Austrii, gdzie czekała nas opłacona i zarezerwowana dużo wcześniej kwatera.

AUSTRIA – TYROL

4 czerwca Auffach

Niewielka miejscowość Auffach 870 m n.p.m.  w austriackim Tyrolu (gmina Wildschönau –  50 km na północny-wschód od Innsbrucka). Nasze nieduże mieszkanko w hotel-apartamentowcu w Apartements Schatzberg-Haus: http://www.schatzberghaus.at było wygodną bazą wypadową na pobliskie szlaki. Psy w hotelu były mile widziane, a opłata za nie wynosiła 4 € za noc.

5 czerwca Koglmoos

Wycieczka (szlak nr. 9)  do pośredniej stacji kolejki gondolowej (na szczyt Schatzberg 1776 m) – Koglmoos, na wysokość 1302 m n.p.m. z przerwą dla Paga na „wodopój” przy tyrolskim domu. Wokół mnóstwo zielonych pastwisk z pasącymi się krowami, które są nieodłącznym elementem tyrolskiego krajobrazu. A  obok krów tabliczki z informacją (jeśli szlak prowadził przez pastwisko), że pies musi być na smyczy i należy sprzątać po nim nieczystości, bo w przeciwnym razie grozi wysoka grzywna.

6 czerwca Auffach

Bieganie wokół  Auffach – bez Paga – i spacerowanie – z Pagiem – szlakiem osobliwości – po Auffach.

7 czerwca Rattenberg

Droga szybkiego ruchu doprowadziła nas do ciekawego miasteczka Rattenberg (27 km) i wiodła dnem wielkiej doliny rzeki Inn. Szeroka i płaska dolina, zamknięta łańcuchem 3- tysięczników biegnie przez cały Tyrol i robi  niesamowite wrażenie. A żeby zobaczyć  jej ogrom wspięliśmy się na zbocze do ruin średniowiecznego zamku Burg Rattenberg.

 

 

 

 8 czerwca Feldalphorn/Schwaigberghorn/Breitegg Gern

Przepiękny widokowo, choć miejscami wymagający (podejście pod pierwszy szczyt) szlak. Prowadził głównie przez ukwiecone łąki i zielone pastwiska z elektrycznymi pastuchami. Ale dla panoram z trzech szczytów z wielkimi  krzyżami: Feldalphorn 1923 m n.p.m. (szlak nr. 33/2), Schwaigberghorn 1990 m n.p.m. (nr. 3), Breitegg Gern 1981 m n.p.m. (nr. 4), warto było pokonać 22 km.

 

 9 czerwca Schatzberg

Doniosły dzień w życiu Paga – bo po raz pierwszy przejechał się kolejką linową!   Przejażdżki kolejkę gondolową w Auffach jak i większością kolei linowych w Tyrolu dla psów są darmowe. ( I dla ludzi też, gdy się posiada kartę Card Wildschönau – otrzymaliśmy ją bezpłatnie w hotelu ). W 20 minut dojechaliśmy na wysokość 1776 m n.p.m. pod szczyt Schatzberg. Idąc  gruntową drogą po górskim grzbiecie,  zdobyliśmy najwyższy w grani Schatzberg 1889 m n.p.m. Po czym zaczęliśmy schodzenie w dół, do sztucznego jeziorka Speichersee, nastepnie – wzdłuż kolejki – do stacji pośredniej Koglmoos położonej na 1302 m n.p.m. A dalej – do Auffach zjechaliśmy już kolejką.

Austriackie upały zamiast przymrozków

„Austriackie upały zamiast przymrozków”

28.VII – 8.VIII

Z powodu mojej pracy, najważniejszy urlop w roku był krótszy niż zwykle i zaczął  się w środku lata. Jedyny, podczas którego, prognozy pogody sprawdzone w necie w 100 % się nie sprawdziły. Zamiast przymrozków mieliśmy upalne lato z temperaturą powyżej 30°C. Postanowiliśmy pochodzić po górach i nasz wybór padł na AustrięWysokie Taury. W maju zarezerwowaliśmy mieszkanie w miejscowości Bad Gastein (100 km na południe od Salzburga) i w sobotę 28 lipca rano, wyruszyliśmy samochodem. Po 10 godzinach jazdy przez niemieckie autostrady, wspomagani przez niezawodną nawigację samochodową dojechaliśmy do Doliny GasteinerBad Gastein.20150803112900 - dzień 6 Ostatnie 4 km były najciekawsze: wspinaczka serpentynami po stromym zboczu na wysokość 1100 m n.p.m. gdzie stał dom, w którym mieliśmy zarezerwowane mieszkanie. Takiego widoku z balkonu to chyba w żadnych górach nie mieliśmy.
Bad Gastein położone w Parku Narodowym Wysokie Taury na wysokości 1000 m n.p.m. to uzdrowisko z wodami leczniczymi i źródłami termalnymi. Najlepsze lata ma już za sobą, kiedy na początku XX w. było kurortem światowej sławy, chętnie odwiedzanym przez  różne znane osobistości. Dziś to popularna miejscowość turystyczna, a zimą popularny ośrodek narciarski.

1 dzień Bad Gastein

Promenadą Johannesa zeszliśmy do Bad Gastein. Miasto wciśnięte jest w wąski przesmyk między dwoma potężnymi górami i wzdłuż rzeki Ache20150729122250_stitch - dzień 1 - spacer po okolicyBudynki ciekawie wkomponowane w tarasowe otoczenie. W centrum miasteczka mogliśmy podziwiać wodospad – będący wizytówką miasta, który z jednej strony mostu spływa z góry z hukiem kilkustopniową kaskadą, a z drugiej strony olbrzymie masy wody spływają w dół. Wodospad jest na tyle wysoki, że musieliśmy wspiąć się wyżej do kilku punktów widokowych, żeby zobaczyć go w całej okazałości. Po drodze co chwilę mijaliśmy pięknie odrestaurowane budynki z przełomu wieków (XIX/XX) w których mieściły się hotele i uzdrowiska z termalnymi basenami. Ale zdarzały się też niszczejące, opuszczone domy. Oczywiście degustacja leczniczych wód z fontanny i z publicznych kraników była, test przeszła pozytywnie mimo że była ciepła. Zaskoczona byłam licznymi arabskimi rodzinami spacerującymi po ulicach i kobietami ubranymi w czarne szaty odsłaniające tylko oczy i ręce.

Prowadzeni przez GPS obeszliśmy miasto wokół, po czym zeszliśmy do Doliny Gasteiner (długa 40 km) i płaską promenadą wzdłuż rzeki poszliśmy w kierunku naszego domu. Ale za nim do niego trafiliśmy musieliśmy pokonać 4 km pod górę drogą, którą wczoraj pokonaliśmy samochodem.

2 dzień

Z powodu przelotnego deszczu Krzysiek zrobił z Pagiem 2-godzinną wycieczkę po okolicznym lesie a ja pobiegłam sobie doliną  do miejscowości Bad Hofgastein i wróciłam z powrotem.

3 dzień Stubnerkogel 2246 m n.p.m.

Kolejny dzień był pierwszym dniem z upałami, które z każdym dniem się nasilały. Tego dnia zdobyliśmy pobliski szczyt Stubnerkogel 2246 m n.p.m. 20150731135428 - dzień 3 - StubnerkogelWspinaczkę zaczęliśmy od strony Angeral i wzdłuż kolejki linowej, a potem szlakiem narciarskim doszliśmy na zatłoczony szczyt. Na szczycie jak i w czasie drogi  na niego, ciężko było o kawałek cienia, ale Pag dzielnie to zniósł. Należał nam się medal, bo byliśmy chyba jedynymi, którzy weszli na szczyt na nogach i to z psem, a nie wjechali kolejką linową (do wyboru były dwie). Rozległa panorama jaką mieliśmy przed sobą na sąsiednie góry i doliny oraz Bad Gastein w dole robiła wielkie wrażenie. Z ciekawej platformy widokowej widzieliśmy najwyższy austriacki szczyt Großglockner. 20150731154024 - dzień 3 - StubnerkogelNie mniejsze wrażenie robił zawieszony między restauracją a nadajnikiem telewizyjnym wiszący, 140-metrowy stalowy most. Przejście przez kołyszący most po ażurowej podłodze z 30-o metrową przepaścią pod nogami to przyjemność dla osób o silnych nerwach, więc zostawiłam to Krzyśkowi a sama zajęłam  się robieniem zdjęć. Potem było bardzo strome zejście do Bad Gastein i powrót do domu.

4 dzień/5 dzień

20150801132924 - dzień 4 - wyjście po zakupyWycieczka do supermarketu Stern, czyli 5 km w dół do doliny zakupy i powrót. Przebieżka Krzyśka do Doliny Gasteiner .

6 dzień Poserhöhe – Höhenweg Gasteiner

Przyszła kolej na poznanie przeciwległego zbocza doliny. Samochodem podjechaliśmy do sąsiedniego Bad Hofgastein, zostawiliśmy auto na bezpłatnym parkingu i asfaltową serpentyną, ruszyliśmy do góry na wysokość 1300 m n.p.m. 20150803115826 - dzień 6Cały czas roztaczała się przed nami przepiękna panorama na skąpaną w słońcu dolinę. Dalej leśną drogą i ścieżką z mniejszymi lub większym podejściami doszliśmy do schroniska Poserhöhe na 1505 m n.p.m. Polanka obok była świetnym punktem widokowym na pobliskie góry i górną część Bad Gastein. Po zejściu 400 m niżej, popularnym szlakiem w dolinie – Höhenweg Gasteiner, wróciliśmy do Bad Hofgastein.20150803135436 - dzień 6

Płaska i łatwa 5-cio kilometrowa ścieżka, z widokiem na rozległą dolinę i szczyt Stubnerkogel, prowadziła przez kwitnące łąki, gospodarstwa, restauracje rzadziej przez las. Po drodze były dwa ciekawe wąwozy Gadaunern i Remsacher z wykutym w skale tunelem i ścieżkami tuż nad przepaścią, od której oddzielały drewniane barierki. Szlak dostępny dla każdego okazał się licznie odwiedzany przez turystów i rowerzystów. Szczęśliwie doszliśmy do samochodu, wykończeni żarem jaki lał się z nieba a cienia było jak na lekarstwo (w drodze powrotnej) i przejściem 21 km.

7 dzień Dolina Kötschachtal – Alpengasthof Prossa

Przeszliśmy Doliną Kötschachtal (długa na ok. 5 km) do schroniska Alpengasthof Prossau 1278 m n.p.m. i powrót tą samą drogą. Piękna dolina, popularny szlak prowadził szeroką, lekko „pod górę” drogą, na której nie brakowało rowerzystów i pieszych często z psami. Psy mimo obowiązku chodzenia na smyczy na terenie Parku (regulamin Parku)  20150804164018 - dzień 7często biegały luzem, także Pag nie był wyjątkiem. Dolina idealnie nadawała się na wędrówkę z psem bo była zalesiona (poza początkiem) a wzdłuż drogi płynął potok z krystalicznie czystą wodą, w której Pag często chłodził się lub uzupełniał braki wody.

8 dzień Bad Gastein/Angertal

Zejście do centrum Bad Gastein, a wieczorem przebieżka do Angertal (11 km).

9 dzień  Dolina Anlauftal

Samochodem pojechaliśmy za Bad Gastein do miejsca Anlauftal. Znajdował się  tu się 9-cio kilometrowy tunel kolejowy ze stacją kolejowa z której samochody na specjalnych wagonach w niego  wjeżdżały oraz zaczynała dolina o tej samej nazwie. Samochód zostawiliśmy na leśnym parkingu na 1200 m n.p.m. i ruszyliśmy w głąb doliny. Szlak najpierw drogą, potem ścieżką prowadził głównie 20150806115944 - dzień 9przez las, wzdłuż wartkiego strumienia. Dolina okazała się bardziej dzika i mniej uczęszczana przez turystów (może przez zamknięte na jej końcu schronisko). Ciekawi dalszej drogi, zarośniętą ścieżką poszliśmy kilometr dalej, na wysokość 1700 m n.p.m.,  żeby nad szerokim potokiem napatrzeć się na  zaśnieżone w dali 3-tysięczniki. Powrót tą samą drogą, przed wejściem do auta obejrzeliśmy pobliski wodospad.

Bad GesteinDolina Gasteiner  jest idealnym miejscem dla amatorów górskich wycieczek.  Spośród 350 km oznaczonych szlaków, o różnym stopniu trudności, każdy w zależności od swoich (i psa) możliwości znajdzie tu coś dla siebie. Na większość tras (poniżej 2500 m n.p.m.) można wybrać się z psem, który może do woli wybiegać się. A po aktywnym dniu w  Bad Gestein czekają termalne baseny do których z psami niestety nie wpuszczają.

 

 

 

 

 

 

 

Austria 2012 – Fugen

„Przecieranie górskich ścieżek – Austria 2012″ 1VI-6VI

         Nasz pierwszy dłuższy  wyjazd z Pagiem spędziliśmy w górzystej Austrii. Przez tydzień mieliśmy mieszkać  w miasteczku FügenTyrolu (30 km na północny-wschód od Innsbrucka).

Oczywiście dłuższe wycieczki w góry, z półrocznym labradorem nie wchodziły w grę, ale niewyczerpujące spacery jak najbardziej.  Pag dzielnie zniósł ponad 9 godziną podróż samochodem (900 km). Nie dopadła go choroba lokomocyjna, a większość podróży przespał, mając do dyspozycji cały tył naszej skody. Dom naszych gospodarzy mieścił się z dala od centrum Fügen, w odosobnionym i zacisznym miejscu. Położone w rozległej dolinie Zillertal, miasteczko otoczone dość wysokimi górami i siecią szlaków, ścieżek rowerowych więc pomysłów, do wycieczek z psem było mnóstwo!

Najwyżej udało nam się wspiąć na 1100 m n.p.m., (mieszkaliśmy na ponad 500 m n.p.m.) nawet wtedy Paga nie opuszczały siły …

Pięknych widoków i miejsc nie brakowało, Paga urzekł widok kościółka na tle gór (żeby nie powiedzieć, że zahipnotyzował):

My jednak woleliśmy ten, widok z kościołem:

Od tego tygodnia w Austrii, zaczęliśmy we „trójkę” naszą, wspólną przygodę z górami, dając początek mniejszym i większym wyjazdom. Tym kilkudniowym – w Polskę i tym dłuższym w Europę. Wiemy już, że my jak i nasz labrador, kochamy góry i górskie wycieczki.

Austria 2010 Wysokie Taury/Wiedeń/Wachau

 Pora deszczowa w Austrii” 12 VI-24 VI 2010

To były niezapomniane wakacje. Jednak nie z nadmiaru wrażeń, ale z powodu deszczu, który padał codziennie. Po 8 deszczowych dniach pożegnaliśmy deszczowe Taury i przenieśliśmy się w miejsce, gdzie miało nie padać – do Wiednia, a potem do pobliskiej, bajkowej doliny nad Dunajem –  Wachau.

Dzień 1

Po 9 godzinach podróży dotarliśmy do Austrii, do kraju związkowego Salzburg – miasteczka Hollersbach im Pinzgau. Zatrzymaliśmy się na niedużym campingu Dorfcamping http://www.dorfcamping-hollersbach.at/en/ położonym na wysokości 800 m n.p.m., 4 km od Parku Narodowego Hohe Tauern. Więc liczne szlaki turystyczne były na wyciągnięcie ręki.

Dzień 2 

W dole zostawiliśmy Hollersbach i dolinę Hollersbachtal (u jej wylotu mieliśmy camping) i ruszyliśmy do gesthaus  Berghof na 1175 m n.p.m. (szlak nr 14).

Najwyższym miejscem do którego dotarliśmy, była położona ponad 1700 m n.p.m. równina Hinterlachalm (szlak  nr 20). Wiatr na chwilę rozwiał mgłę i odsłonił się ciekawy widok.

Dzień 3

Wodospad Krimml z trzema potężnymi progami. Nie żałowaliśmy godzinnej wspinaczki szlakiem Gerlosstrasse na wysokość 1470 m n.p.m., żeby z góry popatrzeć na ten 380-metrowy kolos.

Potem była długa wędrówka doliną Krimmler Achental, wzdłuż rzeki Krimml.

W końcu, doszliśmy do naszego celu schroniska Krimmler Tauernhau, położonego na wysokości  1631 m n.p.m.  przytulnego. Tu zrobiliśmy sobie zasłużony odpoczynek.

 

Dzień 4

W drodze na szczyt Elferkogel (szlak nr 933), często spotykaliśmy krowy i byki. Przez te ostatnie musieliśmy czasami nadrobić trochę drogi, żeby je ominąć … Dla nas były to wysokogórskie krowy, bo wspięły się na wysokość ok. 2000 m n.p.m., często na bardzo strome stoki.

Niedaleko szczytu, krowy zniknęły i pojawiły się wysokie góry z ośnieżonymi zboczami.

Szczyt Elferkogel 2190 m n.p.m. zdobyty! Rozległa panorama ze szczytu, niestety bez słońca ale bez deszczu, on miał  nas dopaść później, pod koniec 18- kilometrowej wędrówki.

Dzień 5

 

Dziś był tylko spacer ścieżką rowerową do oddalonego o 5 km Mittersill i powrót do Hollersbach. Pojawiło się w końcu słońce!

Dzień 6

 

Idąc w górę doliny Hollersbachtal  (szlak nr 916) zamierzaliśmy dojść do schroniska Neue Fürther-Hütte, położonego na wysokości 2201 m n.p.m.

 

 

W dolinie było piękne słońce, ale i tak za parę godzin mieliśmy zmoknąć …

 

 

Po przejściu całej doliny (ok. 10 km ) przed nami był najtrudniejszy fragment szlaku. A im wyżej, tym robiło się bardziej stromo i  zimniej.

Aż w końcu doszliśmy do schroniska Neue Fürther-Hütte. W czerwcu,  jeszcze pustym wnętrzu, ogrzaliśmy się przy gorącej herbacie.

A potem był krótki spacer nad częściowo zamarznięte jeziorko Kratzenbergsee. Po czym, zaczęliśmy schodzenie w dół. Przed nami było kolejne 15 km, tym razem w dół, tym samym szlakiem  nr 916.

 Dzień 7

Po pokonaniu autem 40 km, znaleźliśmy się w Tyrolu, w miasteczku Hinterbichl  (17 km od Matrei). Położona 1300 m n.p.m. wioska, jest świetnym miejscem wypadowym w  pobliskie,  wysokie szczyty. Zatrzymaliśmy się na jedynym campingu Bergkristall. http://www.bergkristall-hinterbichl.at/

Dzień 8

Droga na szczyt Muhskopf 2594 m n.p.m.,  prowadziła szlakiem nr 314 do góry, przez”śnieżny tunel” i obok zamkniętego schroniska Lasnitzenhütte.


Zanim weszliśmy na Muhskopf, podziwialiśmy zatopione w chmurach trzytysięczniki.

A na samym szczycie niespodzianka, zamiast krzyża – „zestaw wypoczynkowy” w wersji górskiej. Oczywiście musiałam sprawdzić czy jest wygodny.

 

Szlakiem nr 912 zeszliśmy do jeziora Berger See. Położonego na 2181 m n.p.m., stojące przy nim schronisko Berger-See Hütte okazało się zamknięte. Nie mieliśmy tego dnia szczęścia ani do schronisk ani do pogody, bo schodząc do Hinterbichl (szlak nr 80 i 312) złapała nas ulewa, która  trwała do rana… .

Dzień 9

Częste opady deszczu doprowadziły do podtopień szlaków, wezbrania strumieni, więc nie zostało nam nic innego, jak spakować przeciekający namiot i pojechać tam, gdzie nie pada. Nasz wybór padł na Wiedeń. Po prawie 7-godzinnej podróży, zatrzymaliśmy się na wiedeńskim wielkim campingu Süd.  http://www.wiencamping.at/en/camping-wien-sued/ .

Dzień 10

Z campingu mieliśmy tylko 4 km do „wiedeńskiego Wersalu” czyli do XVIII-wiecznego kompleksu pałacowego Schönbrunn. Zwiedzając cesarskie wnętrza, spacerując po parku i rozległych ogrodach z barokowymi fontannami, spędziliśmy tu pół dnia.

Nie padało (nie licząc porannego deszczu na capingu), ale był to kolejny dzień bez słońca, jak tak dalej pójdzie, to zapomnimy jak ono wygląda… .

Dzień 11

Ruszyliśmy na zwiedzanie  Wiednia. Najpierw zaopatrzyliśmy się w bilet całodobowy na metro, który był najdogodniejszym środkiem transportu w austriackiej stolicy. Stację metra mieliśmy tuż przy campingu.

Zaczęliśmy od najważniejszej gotyckiej budowli Austrii, olbrzymiej katedry Św. Stefana.Potem był Pałac Cesarski Hofburg z VIII w.

Jeden z wielu neoklasycytycznych, eleganckich budowli Wiednia – Muzeum Historyczne i Parlament.

            

No i polski akcent w Wiedniu, za sprawą polskiego króla Jana III Sobieskiego. Tablica wmurowana na zewnątrz XIV-wiecznego kościoła, upamiętniająca 300-lecie  zwycięstwa Sobieskiego w bitwie pod Wiedniem nad wojskami tureckimi.

Dzień 12

Kolejne 2 dni spędziliśmy w przepięknym rejonie Austrii  w dolinie Wachau – oddaloną godzinę jazdy od Wiednia. Ta malownicza 35-kilometrowa dolina Dunaju, jest znana z uprawy winorośli oraz średniowiecznych miasteczek i ruin zamków oraz moreli. Zatrzymaliśmy się na campingu w Dürnstein.

Jednym z takich miasteczek jest miasteczko Melk, z barokowym opactwem Benedyktynów. Najpierw  zwiedzaliśmy wnętrza czyli  klasztor z wielką biblioteką i kościół.

A potem otaczające opactwo ogrody z eleganckimi pawilonami. No i doczekaliśmy się w końcu długo wyczekiwanego słońca!

Następnym miejscem, które odwiedziliśmy było  miasteczko Spitz. Otoczone winnicami, z        ruinami  zamku z XIII w. Hinterhaus. Musieliśmy się do niego wspiąć po stromym wzgórzu, skąd mieliśmy ładny widok na Dunaj i okolice.

Na koniec zostawiliśmy sobie, najpiękniejsze miasteczko w dolinie WachauDürnstein. Z  górującymi nad miasteczkiem ruinami średniowiecznego zamku (z którym wiąże się ciekawa historia) oraz charakterystyczną niebieską wieżą.

j

Dzień 13

Wypatrzony z zamkowego wzgórza w Dürnstein (8 km), opactwo Benedyktynów  Göttweig w miasteczku Furth bei Göttweig. Wpisany na listę UNESCO barokowy kompleks  klasztorny, pieczołowicie odrestaurowany,  robi wielkie wrażenie.

W pobliżu Dürnstein znaleźliśmy stylizowany na angielski zamek – Graffenegg z XIX w. . 

Z wielkim parkiem i nowoczesną muszlą koncertową, w której cyklicznie odbywają się koncerty muzyki poważnej. Stare i nowe, ciekawe połączenie.